Iggy_the_Mad
gada z toporami
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 2086
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 4:52, 21 Lis 2009 Temat postu: Aidyn, Wędrujący |
|
|
Jeżeli ktoś to czyta, znaczy, że tracę powoli zmysły. Nazywam się Aidyn, choć moje plemię zna mnie jako Wędrujący z Duchami. Przyjaciele zwą mnie po prostu 'Łazik'. Czemu? Należę do plemienia Milczących Wędrowców. Jeżeli jesteś śmiertelnikiem, nic Ci ta nazwa pewno nie powie, lecz jeżeli jesteś jednym ze strażników Gai, od razu inaczej o mnie będziesz myśleć. Niekoniecznie dobrze, niekoniecznie źle.
Zwykle ograniczam się w wypowiedziach do kilku istotnych słów, nie lubię marnować czasu na zbędne słowa. Lecz, skoro dziennik ten ma być... pamiątką, pozwolę sobie trochę porozpisywać.
Jednym z powodów dla których zacząłem pisać ten dziennik, jest fakt śmierci mojej drogiej siostry, Katherine. Wybacz mi matko, że nie dopilnowałem jej... wiedziałem w jakim towarzystwie się obraca, szczególnie przy tym Mickym, wiedziałem, że niebezpieczeństwa czychają, lecz nie byłem na miejscu gdy być powinienem.
Co było to się nie odstanie, niestety. Zacznę pamiętnik od opisania mojego dzisiejszego spotkania z... właściwie nie wiem z kim. Nie znam ludzi, czuję się, jakby silniejsze duchy kierowały moim losem. Jeden z nich ma nawet szczęście widzieć mnie nie po raz pierwszy.
Pierwszą dziwną rzeczą jaką pamiętam, był ciężki upadek na twarde podłoże. Dziwne, gdyż chwile wcześniej podróżowałem w umbrze. Lecz nie mogę powiedzieć, że byłem zaskoczony. Różne duchy różne figle mi płatają. Mam tylko szczęście, że ten był niegroźny. Po chwili zbadania terenu, odkryłem że znajdowałem się na dachu pewnego hotelu. Znudzony tymi figlami skierowałem się ku klatce schodowej. Wszedłem na klatkę z takim zamyśleniem, ze nie zauważyłem nawet nadchodzącej z naprzeciwka kobiety. Wpadliśmy na siebie, wtedy to od razu poznałem znajomą woń. Laura Nowak, wampirzyca, spotkałem ją trzy dni wcześniej w towarzystwie niejakiego Edmunda, Williama oraz Miky'ego. Z krótkiej rozmowy wyszło na to, że znajduję się w Paryżu. Rozmowe jednak przerywał mi dziwny głos w mojej głowie. Obawiam się, iż nawet rozpocząłem werbalną rozmowę z samym sobą, zapominając o całym świecie...
Z zamyślenia wyrwał mnie William, który chciał nastraszyć Laurę, zachodząc ją od tyłu. Zamiast tego, jego twarz miała bliskie spotkanie z jej pięścią. Po chwili zebraliśmy się. Cokolwiek tu bym nie robił, warto pokręcić się z nimi. W końcu nie często to mam okazję spotkać ludzi po raz drugi. Z zewnątrz dobiegł pisk opon samochodu. Ponagleni, Laura i William popędzili na przód, szybko wychodząc ze mną na plac przed hotelem--a raczej ulicę. Ledwo co wyszliśmy to zaparkował przed nami samochód. Osoba która z niego wyszła, zdawała się być znajomym Laury oraz Williama, aczkolwiek wyglądała na taką którą pamięć zawodzi. Fareeq się zwał, był natomiast Bastetem. Nie pamiętam o czym rozmawiali, inny głos rozlegał się w mojej głowie. Znowóż to wdałem się w konwersację z nim, lecz przez moje roztargnienie wydaje mi się, że znów wybrałem złe medium ku temu. Cokolwiek to było, słyszało mnie. Nalegało na pomoc, by dostać się do jego dawno już zakopanego ciała gdzieś w lesie. Nie mając większego wyboru--a raczej z czystego braku czegokolwiek do roboty, postanowiłem mu pomóc. Wkrótce udaliśmy się całą czwórką w podróż--lecz nie przed krótkiej wzmiance o dwóch milionach euro, czymkolwiek by to nie było; oraz krótkiej wymianie argumentów z Bastetem.
Droga nie była długa, lecz Fareeq nie wyglądał na takiego, ktory lubi spokojną podróż. Czymkolwiek było to, co wymagało ode mnie pomocy, zdawało się nie znać granic i opętywać me ciało--racja, by dać informacje jak dojechać na miejscę, lecz wciąż, nieprzyjemne. Dotarliśmy na skraj lasu, gdzie wysiedliśmy. Szalona jazda mnie wyczerpała, dodatkowo wspomnienia... padłem bezsilnie na ziemię, nie mając woli by gdziekolwiek dalej iść. Nie wiem zbytnio co się dalej działo, wiem, że czułem woń paskudnych 'spokrewnionych' oraz słyszałem przytłumione rozmowy między nimi a moimi towarzyszami. Wszystko to ucichło w jasnym, oślepiającym blasku. Me powieki odmówiły jednak posłuszeństwa, za co zapłaciłem krótką ślepotą. Głos mogłem znów usłyszeć w mej głowie, lecz tym razem pierwszy, który słyszałem wcześniej. Nie miałem ani sił ani ochoty słuchać, dopóki nie zaadresował bezpośrednio do mnie. Okazał się być Garou o imieniu Abe. Nie pamiętam już jak do tego doszło, lecz powiedziałem mu o drugim głosie który słyszałem, oraz o ciele, które chiało odzyskać. Postanowienie było szybkie i niezmienne--wyruszyć by zniszczyć pozostałości, coby upiór mnie nawiedzający mnie opuścił.
W trakcie dłuższej rozmowy straciłem jednak panowanie nad moim ciałem--zacząłem biec w stronę która doprowadziła nas później do leśniczówki. Musiałem się zmienić formę w trakcie biegu. Gdy odzyskałem kontrolę nad soba, byliśmy już pod leśniczówką, z której ścianą miałem bliskie spotkanie. Zostaliśmy otoczeni--a raczej powitani przez równą liczbę przeciwników. Chciałem się rzucić do gardła jednego z nich, lecz wtedy znów straciłem nnad swoim ciałem panowanie. Zamiast zabić, rzuciłem im jedynie ostrzeżenie by uciekać, gdyż 'on'--nazwany przez upiora także jako 'profesor'--tu jest. Po chwili wskoczyłem przez szybę do chaty, gdzie znów odzyskałem nad soba kontrolę. Szybko się rozejrzałe, wyglądając także za okno przez które wskoczyłem - reszta była zajęta krwawą bitwą z przeciwnikiem, z którego niewiele zostawało. Chatka była pusta -- a tym bardziej nie było śladów Euro. Cokolwiek by to nie było. Coś po chwili wbiło się w ścianę -- był to Bastet w crinosie. Trofeum łowiecie spadło z pozostałości ściany na jego głowę, oślepiając go. Szybko wiązałem fakty -- po ostrzeżeniu wampirów, mogli myśleć, że jestem jednym z nich. Nie chciałem wplątywać się w więcej kłopotów niż już miałem. Skoczyłem w swą rodową formę i czmychnąłem za Fareeqiem. Dosłownie moment po wyjściu z chaty, upiór znów się mnie uczepił, zmuszając mnie do powrotu do chaty. Wpadłem w furię. Chce ciało? Tu je mu wykopię. Wywęszyłem szybko jego położenie i zacząłem kopać przez drewnianą podłogę. Bastet zdawał się być bardziej zainteresowany zapasem jedzenia niż mną, co uznałem za dobry znak. Po chwili naszym oczom ukazało się pudło--Bastet zdecydował się wykorzystać swoje umiejętności by pomóc je wykopać. Chwilę potem przybiegli William -- także w lupusie -- oraz Laura, na końcu zaś Abe. Na jego widok upiór znów zaatakował, chcąc wykorzystac moje ciało by wykraść swoje ciało i uciec. Dzięki Williamowi i Fareeqowi jednak nie zdołał. Abe postanowił zrobić coś z nim--a raczej jego ciałem. Upiór był zrozpaczony. Przez jego lamęt nie byłem w stanie usłyszec dokładnie rozmowy pomiędzy resztą. Wielki ból przeszył mnie niedlugo po tym--ból do dziś pochodzenia nie jestem pewny, czy mój czy upiora--, a chwilę po tym, błoga cisza. Moje ciało wreszcie na własność, nic mi w głowie nie szeptało. Dopiero po chwili zorientowałem się, że Abe obrał swoją ścieżkę. W tej samej chwili także zorientowałem się, że towarzysze moi nie polubili by faktu przychodzenia tu na marne pomimo obiecanych dwóch milionów czegoś. Wiedziałem już, że był to tylko wymysł upiora, lecz nie miałem sił im tego wyjaśniać. Czmychnałem w lupusa i podązyłem wonią Abe'a, używając mego daru szybkości. Czułem, że ruszyli za mną w pogoń, lecz nie byli w stanie mnie dogonić.
Trop się urwał -- tu także postanowiłem opuścić materialny świat, przekraczając do Umbry. Kimkolwiek był ten Abe, mam dla niego kilka pytań.
Post został pochwalony 0 razy
|
|