 |
Rollage yn Astyr - Original RPG RyA - Forum
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:37, 09 Kwi 2011 Temat postu: Pamiętnik Astrid |
|
|
Co mnie podkusiło...?
Co mnie podkusiło, żeby tam wtedy podejść? Ach, głupia, zachciało Ci się dziwacznych wypraw i wielkich wynagrodzeń za nic... Źle Ci było? Źle?
Wszystko zaczęło się od karczmy, która znalazła się na mojej drodze. Ucieszyłam się, od ostatniej gospody i ostatniego występu minęło już wiele czasu...
Przemiły gospodarz pozwolił mi urządzić koncercik, ale i tak mało kto zwracał na mnie uwagę. O, może właśnie dlatego postanowiłam podejść do tamtego stolika?
Pojawił się bowiem w karczmie człowiek dość tajemniczy, który z pewnością był kimś związanym z ogłoszeniem, które wisiało na jednej ze ścian. Pamiętam jak mocno zagryzłam wtedy wargi, ale podeszłam tam!
Było tam wiele innych osób, które podobnie jak ja postanowiły podjąć się tego zadania. Ruszyliśmy więc do głównego zleceniodawcy, który w swoim pięknym domu przedstawił całe zadanie. Wydawało się być łatwe, takie też było.
Chociaż... Och, ogień, ogień! <tutaj pismo przestaje być równiutkie, może się wydawać, że autorce trzęsie się ręka> Kiedy już zrobiliśmy co mieliśmy zrobić, zaskoczyła nas jakaś kobieta, która chciała nam odebrać amulet, o który chodziło zleceniodawcy. Jeden człowiek z naszej grupy, niejaki Zenwar próbował trafić ją ogniowym pociskiem, niestety, tamta uchyliła się i kula trafiła w strop, który momentalnie się zajął. Musiałam stamtąd szybko wybiec.. Nie chciałam już od razu pokazać jaka jestem słaba... Niestety, nie udało się, trzęsłam się jak osika, jak galareta! Och, niech te przeklęte obrazy zejdą z moich oczu, błagam!
Przestałam słuchać, mimo, że nasłuchiwałam. Nie interesowały mnie jakieś targi pozostałych. Chciałam stamtąd iść.
Oprzytomniałam dopiero jak odbieraliśmy nagrodę. Tylko... za co? Nic nie zrobiliśmy, a to co otrzymaliśmy było wręcz absurdem.
Teraz siedzę w karczmie, razem z nimi. Coś mi mówi, żebym zostawiła ich w spokoju, żebym żyła tak jak wcześniej. Jest jednak także.. jakaś opozycja, która pcha mnie w ich stronę. Która uświadamia mi, że z nimi mogę coś w życiu przeżyć, może czegoś dokonać...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ina dnia Sob 22:39, 09 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 21:55, 30 Kwi 2011 Temat postu: |
|
|
Znowu ta sama karczma. Znowu koncercik. I kiedy już się rozrkęcałam - bach. Do karczmy wpadł jakiś człowiek, ciężko ranny. Wydusił z siebie kilka słów i zwalił się ciężko na ziemię. Martwy. Momentalnie przestałam grać, chociaż jeszcze z mojego podwyższenia obserwowałam sytuację.
Znaleziono jakąś kartkę - z adresem. Nie wszyscy chcieli tam iść, szczególnie jacyś nowi ludzie, którzy pojawili się w naszej "drużynie". Poszliśmy jednak pod wskazany adres wszyscy. Dom ładny, duży... weszliśmy do środka. Portal. Weszłam w niego... w sumie było to głupie, ale stanie przed nim było chyba głupsze. Dziwna komnata, bez drzwi, tylko z oknami. Na szczęście Redgard - ten duży mężczyzna walczący młotem wyjął kafelek i zrobił przejście. Na dole kolejna sala, ze schodami tym razem. Niżej - ciemne pomieszczenie. I jakieś... chichoty, jęki... za ścianą. Kiedy pukałam w nią - odpukiwały, kiedy mówiłam - milczały. I wtedy ten czarodziej, Zenwar nacisnął coś i zrobił się nowy portal. Wszedł Redgard, wszedł Fay... to i ja weszłam. Kolejna sala - w której było słychać muzykę. Okazało się, że za drzwiami siedziała kobieta grająca na harfie. Była jednak pułapką, bo kiedy Redgard chciał ją wyminąć zamieniła się w dwa lwy. Jeden zaatakował właśnie Redgarda, drugi mnie. On pokonał swojego szybko, tym swoim wielkim młotem, ja cięłam podwójnie, najpierw w tył głowy, potem w pysk. A Redgard go dobił. Została tylko harfa. Panowie chcieli, żebym na niej zagrała, ale... nie chciałam.
Za drzwiami czekali na nas jacyś dwaj panowie. Powiedzieli, żebyśmy nie wtykali nosa w nie swoje sprawy, bo już zezłościliśmy kogoś tam, za pomoc ich wrogowi. Domyśliłam się, że chodziło o naszego pierwszego zleceniodawcę...
A potem przeniosło nas na polankę. Za miastem. Wróciliśmy więc z powrotem, do karczmy. Ciekawe, w ogóle, ile jeszcze czasu tu zabawimy.
Postanowiłam: cokolwiek zrobią, pójdę z nimi.
Pójdę. Lubię ich.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:21, 07 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
To... dziwne. Za bardzo.
Wędrowałam sobie przez góry. Sama. Tak, pewnie Cię to zdziwi, przecież miałam podróżować z tamtymi... ale... jakoś nie wiem. Odwidziało mi się.
Zima... straszna. Śnieg po kostki, omało co nie zamarzłam, jednak ku mojemu szczęściu na drodze wyrosła karczma. Zatrzymałam się w niej, postanowiłam, że przeczekam tu nagrosze mrozy. Było mnie na to o dziwo stać, uzbierałam sobie trochę pieniążków.
Tak więc śpię sobie i nagle huk. Nieziemski, chyba wszystkich pobudziło. Ba. Wszyscy zaraz pozrywali się z łóżek, ja w sumie też... Ubrałam się szybko i ostrożnie wyjrzałam na korytarz. Ludzi kupa, krzyczą, piszczą...
Ku mojemu absolutnemu zdziwieniu zauważyłam też moich znajomych! Powiedzieli, że prawdopodobnie lawina przysypała karczmę. No okej. Posiedziałam chwilę na dole, posłuchałam jak Myrddin i ten nowy, Rogber, rozprawiali o czymś. O tym, że może lawinę spowodowały jakieś potwory...? Poszłam spać.
I znowu krzyki. Jakaś kobieta wrzeszczała, ludzi znowu kupa na korytarzu. Chyba jakaś masakra się stała, ale tam nie właziłam. Poszłam za to poszukać śladów na dole. I znalazłam... głowę. Stała sobie na blacie, taka spokojna... Zaraz ktoś przyleciał i narobił rabanu. W międzyczasie nasz kolega Redgard wspaniałomyślnie zabił jakiegoś faceta, a oszalały tłum dźgnął jakiegoś chłopaczka w brzuch. Opatrzyłam mu tą ranę, inni wynieśli go do jego pokoju. Poszłam sobie w spokoju obejrzeć zwłoki. Oczywiście bez głowy. A na ścianie straszny napis jakiś, o otwarciu piekła..? jakoś tak. Przyniosłam głowę do reszty ciała i zawinęłam prześcieradłem, które dał gospodarz.
Chciałam porozmawiać z tą kobietą, która mogła widzieć mordercę. Niestety była nieprzytomna, a mężczyzna, który przedstawił się jako przyjaciel jej męża powiedział, że da mi znać, kiedy tylko tamta się obudzi.
Poszłam więc do chłopaczka. Chciałam porozmawiać... niestety, z wiszącym pod sufitem raczej ciężko porozmawiać. Odcięłam linę i sprawdziłam czy może żyje... Niestety. Sprawdziłam, czy było to samobójstwo czy morderstwo, wynika jednak, że to pierwsze. I oczywiście wtedy ktoś wpadł i narobił rabanu. Zaczęli mnie wypytywać co to ma znaczyć, bla, bla, dali mi jednak spokój. Przyszedł jednak jakiś dziwny człowiek, położył mi rękę na ramieniu, powiedział wszystkim, że to nie ja zabiłam i kazał za sobą iść. Powiedziałam, oczywiście, że nigdzie z nim nie pójdę. On... jest jakiś dziwny. Ten skrzywił się tylko, uskuteczniał jakieś argumenty, że jeśli z nim pójdę to uniknę zlinczowania. W nosie mam linczowanie!
Chciałam zakryć ciało prześcieradłem, wtedy znalazłam monetę. Schowałam ją... była jakaś dziwna. Na jednej stronie był smok, na drugiej jakieś zamazane coś. Próbowałam to odczytać za pomocą papieru i ołówka, ale się nie dało.
Byłam głodna... a akurat dzwonili na obiad. Poszłam na dół, wzięłam swoją porcję gulaszu i zjadłam. W międzyczasie wpadło mi do głowy, żeby zapytać człowieka, który poszedł zmienić chłopaczkowi opatrunki, czy nie zauważył czegoś dziwnego.
Wtedy chyba dosiadł się do mnie ten Myrddin, ale nie zwróciłam na to większej uwagi.
Mężczyzna, który okazał się być czymś w rodzaju lekarza powiedział, że nic dziwnego nie zauważył.
I wtedy... zachciało mi się spać. Ale nie mogłam spać! Trzeba było wpierw ustalić warty! Zbiegłam szybko na dół, minęłam główną salę, pobiegłam do kuchni i wepchnęłam głowę do wiadra z wodą. Pomogło... ale wtedy doskoczył do mnie jakiś cień i uderzył... chyba w głowę...
Obudziłam się w jakieś jaskini. Ku mojemu zaskoczeniu był tam też ten dziwny facet, który wcześniej mówił, żebym z nim poszła. Uwolniłam się z kajdan za pomocą spinki do włosów, i ostrożnie uwolniłam też owego mężczyznę. Nie ufam mu, wolałam być ostrożna.
Był jakiś... smutny. Spytałam, a raczej stwierdziłam, że to nie on był mordercą. Przytaknął. Powiedział też, że kiedyś w tej karczmie zginęła jego żona i on przyszedł to teraz sprawdzić. Domyśliłam się, że zginęła przez odcięcie głowy...
Ruszyliśmy w drogę. Niestety korytarze były dwa. Wybrałam lewy. Szłam, gotowa do dobycia broni, jednak nic się nie działo... do czasu. Nagle gość popchnął mnie na ścianę. Byłam pewna, że zaraz uderzy we mnie, więc kucnęłam i odskoczyłam za jego plecami. Okazało się jednak, że nadchodził jakiś potwór, którego on pokonał jednym ciosem...
Lekko mówiąc byłam przerażona. W sumie ciągle jestem. Ten koleś może mnie zabić w każdej chwili...
Siedzimy teraz w owym korytarzu i odpoczywamy. Niestety, musieliśmy zawrócić, bo napotkaliśmy przeszkodę nie do pokonania... lodową ścianę, na dnie której mieszkały sobie wielkie potwory...
Boję się.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 14:38, 15 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Nawet nie uwierzysz co zrobiłam... przecież zaśnięcie w jakimś strasznym korytarzu, w dodatku za towarzysza mając jakiegoś strasznego gościa, który wydaje się być niewyobrażalnie silnym było samobójstwem. No ale niestety... Obudziłam się jednak o dziwo żywa, choć wcale nie mało zaskoczona.
Po krótkiej rozmowie ponowiliśmy wędrówkę. Rozmowa jakoś się nie kleiła, rozkręciła się dopiero, kiedy zaczęliśmy gdybać kto mógłbyć właściwie wspólnikiem karczmarza. Doszliśmy do wniosku, że musieli mieć coś z tym wspólnego żona pierwszego zabitego i ten jej cały przyjaciel. No, tak! Przecież oni jako jedyni nie zeszli na dół na obiad!
I pomyśleć, że mogłam zapobiec dalszej rzezi, gdybym tylko od czasu do czasu podsłuchiwała pod ich drzwiami jak to robiłam na początku...
Wróciliśmy do miejsca, z którego wyruszyliśmy, pomyliły mi się wtedy kierunki. Pan Alarick dobrze jednak wszystko pamiętał, więc po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę.
Miałam wrażenie...., że coś mnie obserwuje. Że wbija we mnie swój straszny wzrok, że depcze mi po piętach... ale ilekroć się odwracałam, niczego za mną nie było!
Byłam coraz bardziej zrozpaczona, kiedy znowu poczułam to mrowienie na karku. Tym razem już byłam pewna, że coś do licha za mną lezie. Powiedziałam o tym nawet głośno, na co pan Alarick dobył miecza. Okazało się, że śledziły nas dwa straszne i wielkie cienie, które zaraz zaatakowały. Jeden z nich zaatakował mnie, więc starałam się walczyć... ale mimo, że odcięłam mu rękę a potem szyję, to one natychmiast odrastały.!
Wymyśliłam więc, że trzeba nam światła. Mój towarzysz zajął się oboma cieniami, kiedy ja zapaliłam jakiś mech rosnący pod ścianą. Cienie cofnęły się, a pan Alarick kazał mi zapalić pochodnię, którą miał w torbie.
Gdy do niego podeszłam myślałam, że umrę. TO NIE JEST CZŁOWIEK! Jest... zimny. Ludzie święci, kogo mi daliście za towarzysza!
Zgodnie z poleceniem, choć drżącymi rękoma zapaliłam pochodnię, cienie umknęły. Ruszyliśmy dalej, choć trzymałam się od mojego kompana z daleka. Chyba się wtedy ze mnie śmiał...
Doszliśmy w końcu do wielkich wrót, za którymi słychać było jakieś pomruki. Pan Alarick otworzył drzwi, za którymi ukazała się całkiem widna komnata z basenem po środku i z klatkami z mruczącymi kotami pod jedną ze ścian. O dziwo, do owego basenu wpadli... ten wielki człowiek, Redgard i Felix. Z jednej strony ucieszyłam się na ich widok, ale z drugiej... Poszłam się przywitać. Od razu spytałam co z resztą, odpowiedzieli tylko, że nie żyją. Nie wnikałam w dalsze szczegóły, dosyć już miałam rozbebeszonych ciał i odcinanych głów. Minęłam ich i przez chwilę przyglądałam się kotom. Były przeróżne, od wielkich trygrysów do małych kun. Dziwne.
Dostrzegłam potem kolejne drzwi, a właściwie... przejście ukryte za falującymi zasłonami. Ruszyłam tam, a tam... wielki stół, suto zastawiony wszelakimi potrawami. Pachniały wspaniale, ale wolałam już nic nie jeść, nauczona incydentem z karczmy.
Wtedy dołączyli do nas pozostali towarzysze, Myrddin i Rogber. Wypytywali nas o tą masakrę w karczmie, ale nie mieszałam się do rozmowy. W końcu... nie wiedziałam co się tam stało po moim zniknięciu.
Jednak zirytowałam się, kiedy Felix zaczął coś marudzić, że jest mordercą i powinien zginąć. Jej. Ja naprawdę nie wiem co się stało tam na górze, ale z tego co opowiadali i co usłyszałam, to zarżnęli wszystkich w karczmie. Widocznie wyrzuty sumienia się w nim odezwały, w porządku. Ale tych wszystkich śmierci jęczeniem nie odkupi...
Rozejrzałam się jeszcze raz po tej dziwnej sali. Były tam drzwi, które Redgard chciał otworzyć siłą ale niestety. Były magiczne. I wtedy... zrozumiałam, że nie ma z nami pana Alaricka. Wróciłam czym prędzej do poprzedniej sali, tej z basenem, żeby go poszukać. Był tam. Widocznie musiał pomyśleć, po tym, jak Felix naopowiadał, że to on jest mordercą. Alarick pomyślał, że może i 5 lat temu był, no ale to niepodobna, przecież. Podeszłam do niego, żeby się spytać co się dzieje. Wcisnął mi do ręki znaleziony klucz i powiedział, żebym uciekała, bo coś strasznego się zbliża. Zaczęłam go namawiać, żeby poszedł z nami, bo mimo, że jest wspaniałym i silnym wojownikiem, to przecież nie da rady sam jakiemuś strasznemu potworowi. Kiedy jeszcze protestował, usłyszałam a raczej poczułam, że rzeczywiście coś się zbliża... jęknęłam tylko, żeby poszedł z nami i o dziwo się zgodził. Ruszyłam więc pędem do sali ze stołem, otworzyłam drzwi i kazałam wszystkim wchodzić do środka. I wtedy myślałam, że umrę. Ten idiota, Felix, mimo moich usilnych błagań o pospieszenie się, wolnym spacerkiem zaczął się zbierać. No myślałam, że go w rzyć kopnę. Zaczęłam nim szarpać, żeby się do jasnej cholery ruszył...
W ostatniej chwili udało mi się zamknąć drzwi... potem... uderzyło w nie coś wielkiego, ze strasznym impetem... kochane wrota jednak wytrzymały, mimo, że ugieły się, i to bardzo.
Cała rozeźlona stałam i czekałam, aż się uspokoję. No ale wtedy co? Felixowi zamarzyło się poderżnięcie sobie gardła. Tego już za wiele. Podbiegłam do niego... i kopnęłam... Może i za mądre to nie było, ale wyrażało całą moją złość. Zaczęłam się wydzierać, że jest tchórzem...
Potem Redgard, który poszedł przodem, uderzył swoim młotem w podłogę, rozwalając ją. Po co to zrobił? Ach, chyba po to, żeby nas uciszyć. Okazało się, że znalazł jakieś drzwi, opatrzone symbolem słońca. Weszłam do środka, który wyglądał jak gabinet.
Co to z nami będzie? Wygląda na to, że nikt już nikomu tu nie ufa. Ja nie wiem... Boję się tego wszystkiego, ale będę starała się być twarda. Muszę być.
Szczęściem w nieszczęściu jest to, że pan Alarick nadal z nami idzie. Co prawda ukrywa się w cieniach, ale mimo wszystko idzie z nami. Z jednej strony mnie to pociesza, ale z drugiej...
Komu zaufać?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 10:01, 22 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Jesteśmy na zewnątrz, jesteśmy na zewnątrz, jesteśmy na zewnątrz...
jejku, czuję jakby mi się w głowie gotowało, niech to coś da mi wreszcie spokój!
Niewiele pamiętam... siedziałam z dziewczynką w jej pokoju... chyba próbowałam ją przekonać, żeby nie zabijała reszty...
Zaproponowała mi grę w warcaby. Postawiłam ultimatum - życie reszty za grę. Ona dopowiedziała swoje - za wygraną grę...
Przegrałam.
Kiedy dziewczynka poszła spać, znalazłam klapę pod dywanem. Zeszłam na dół, w sali nie było niczego oprócz drzwi. Były zamknięte, cholera, zamknięte! I ona zaraz pojawiła mi się za plecami...
Wtedy znowu pojawił się pan Alarick, który wcześniej odszedł. Bił się z nią, kazał mi uciekać...
A ja...
Kiedy już było po wszystkim cały zamek zaczął się rozpadać. Nie pamiętam dokładnie jak udało mi się wyjść, bo prawie nic nie widziałam, oczy miałam całe zapuchnięte...
Nadal słabo widzę.
Zeszliśmy razem do obozu.
Będę musiała przeprosić Felixa... już wiem jak musiał się wtedy czuć...
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ina dnia Nie 10:02, 22 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:40, 29 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Po dość długim odpoczynku w obozie wyruszyliśmy w drogę. Ja, Myrddin, Redgard, Rogber i pani Elena - czarodziejka.
Nie czułam się najlepiej, chyba ciągle byłam w szoku po tym co zrobiłam.
Po jakimś czasie naszym oczom ukazało się zniszczone obozowisko. Wszędzie były trupy... Nie chciałam podchodzić do nich blisko, musiałam się jednak upewnić jak Ci biedni ludzie zginęli.
Rany mieli cięte.. od razu przypomniała mi się sytuacja z zamku. Pobiegłam gdzieś na bok, żeby zwymiotować...
Kiedy mój żołądek uspokoił się na tyle, że mogłam się wyprostować wyszłam stamtąd czym prędzej. Usiadłam na skraju obozu, na drodze prowadzącej dalej. I wtedy dostrzegłam jakąś postać skradającą się do nas. Ukryłam się i w odpowiednim momencie wyskoczyłam ze smyczkiem na owego podróżnika.
Okazało się, że go znam, był to jeden z tych nieszczęśników, których znaleźliśmy przykutych w jednej z sal wtedy, pod karczmą.
Ruszyliśmy na poszukiwanie indeksu. Doszlismy do jakichś ruin, świątyni. W śtrodku był ołtarz, na którym stał złoty kielich, były też tam jakieś świeczki i kadzidła.
Za ołtarzem znalazłam klapę. Redgard otworzył ją i zszedł na dół, za nim zeszłyśmy my z Eleną, Myrddin został na górze. Po za tym, że na dole za kratą bez zamków był indeks nie było tam nic ciekawego, ruszyłam więc z porotem.
Tam Myrddin kombinował coś ze świeczkami, które się o dziwo paliły. Przez chwilę majstrował coś, a potem zaczał się krzywić i gadał coś o jakimś głosie, co mu w głowie mówi. Otworzył jednak tajemne przejście, do którego weszliśmy. Okazało się też, że w międzyczasie Redgard na dole wszedł do jakiegoś portalu i zniknął.
Kiedy szliśmy tym korytarzykiem wyszliśmy do dużej sali, w której spotkaliśmy Redgarda z indeksem. Wtedy Myrrdin zaczął krzyczeć i rzucił się na 'barbarzyńcę' w celu odebrania mu indeksu. Ogłuszyłam go - nie chciałam, żeby Red posłał go prędzej na tamten świat...
Wyszliśmy zaraz stamtąd, Myr powoli budził się. Wyglądało na to, że już go to coś opuściło, jednak Red coś na niego krzyczał i potrząsał nim. Kazałam mu przestać - Myr wyglądał jak cień człowieka. Redgard 'odstawił' go i ruszył przed siebie. Powiedziałam, żeby poczekał, w końcu ma w rękach coś niezwykle cennego, może więc łatwo paść ofiarą rabunku.
Idziemy. I mamy ten indeks. Ciekawe ile jeszcze potrwa nasz spokój...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:24, 04 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Złe sny, złe sny...
Śniły mi się dzieci... ale takie straszne! Z powykrzywianymi twarzami, z nożami w dłoniach i kąpiące się w krwi...
Ktoś coś do mnie mówił... A potem to dziwne uczucie.
Jakbym latała?
Zimno mi.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:58, 11 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Zeszliśmy niżej. W końcu opuściliśmy te koszmarne góry, czułam się taka... wolna?
Dotarliśmy do jakiejś mieściny, przywitano nas tam jabłkiem, w karczmie nakarmiono prawdziwym jedzeniem.
Dosiadła się do nas jakaś kobieta. Przedstawiła się jako Shaniqi... wydaje się być przyjaźnie nastawiona, sporo o sobie opowiadała... mimo to będę uważać.
Poprosił nas o pomoc jakiś staruszek. Płacił sporą sumę pieniędzy za przeprowadzenie go do jakiegoś miasta. Zgodziliśmy się: ja, Redgard, owa Shaniqi i Rogber. Reszta widocznie zgubiła się nam na targu.
Wyruszyliśmy niemal od razu.
Pierwsza noc była bardzo spokojna, rano zaś...
Zaatakowała nas grupka bandytów. Powiedzieli, że jeśli oddamy starca to oszczędzą nas. Zaczęliśmy walczyć...
Chciałam najpierw pozbyć się maga, jednak dostałam bełtem w ramię, ukryłam się więc za wozem. Potem przeczołgałam się pod wozem i sieknęłam jednego po nogach, następnie go wykańczając... jednak potem dostałam kolejnym bełtem, schowałam się...
Red nie żyje. Dostał więcej bełtów niż ja...
Bandyci, których nie zabiliśmy sfajczyli się, nasz staruszek rzucił na nich czar.
Po pochowaniu Reda ruszyliśmy dalej. Wykonaliśmy zadanie.
Ręka... mnie boli.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:18, 18 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
<kartka trochę zachlapana krwią, pismo brzydkie, nierówne, pisane lewą ręką>
Mamuniu, jak boli, jak boli! Jakby mnie coś rwało od środka cały czas, z ledwością ruszam palcami. Jestem w mieście, do którego mieliśmy dowieźć tamtego starego dziadka, ale tu nie ma żadnego lekarza... muszę iść dalej..
Kilka dni później
Nie pamiętam ile czasu zajęło mi doczłapanie się do następnej mieściny, na moje nieszczęście w niej także nie było lekarza.
I zdaje się, że ból tak zamroczył mój umysł, że dałam się wyprowadzić z karczmy przez jakiegoś mężczyznę. Dobrze, że w porę oprzytomniałam, i że miałam jeszcze siłę by uciec... o dziwo, oni ruszyli jednak za mną! Ten dziwny pan, i jeszcze krasnolud, który zrobił jakąś awanturę w karczmie.
Nie mogłam z nimi rozmawiać. Przecież to byli obcy, a jeśli tak naprawdę chcieli zrobić mi krzywdę?
I naprawdę nie wiem jak to się stało, ale jeden z nich zaszedł mnie od tyłu i obezwładnił. Zaczęłam się drzeć w nadziei, że mnie szybko wypuści, ale potem... jeneczku, jaki ból! Chyba zemdlałam...
Obudziłam się w środku lasu, na ziemi. Słyszałam warczenie, okazało się, że zaatakowały nas wielkie wilki. Ku mojemu absolutnemu zaskoczeniu był z nami także David, tamten mężczyzna, który dołączył do nas podczas poszukiwania indeksu. Uspokoiłam się trochę, byłam nawet zdolna do pogonienia jednego warga.
Ruszyliśmy dalej, ale coś nas chyba śledziło. Coś.. dużego. Ale dało nam spokój.
Szło mi się coraz gorzej, po jakimś czasie wszystko zaczęło wirować... i znowu zemdlałam.
Jesteśmy teraz w karczmie. O dziwo nie mam żadnych ran... to straszne. Byliśmy ponoć u jakiegoś medyka, ale...
to boli, jak dusza się rozrywa.
Nie myślałam, że aż tak.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 23:25, 22 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Miłe dwa dni. Odpoczywaliśmy już drugi dzień w karczmie, zbliżała się noc. Spać, spać...
W nocy, hałasy, krzyki, przekleństwa. Pożar. POŻAR! <pismo staje się krzywe> Nie pamiętam jakim cudem udało mi się stamtąd uciec, biegałam wtę i na zad.. aż dziwne, że się nie rozpłakałam.
No ale jakieś drzwi otworzyłam, wsypali się za mną David, krasnolud Mognar,Zenwar, Myrddin i Fay, którzy nie wiem skąd się tam wzięli, jakaś dziewczyna z wilkiem, i jeszcze jedna dziewczyna, którą poznałam później.
W środku były piedestały o różnych kolorach i z różnymi symbolami, na środku stała księga, którą potrafił odczytywać tylko David i dwa posągi lwów, stały po obu stronach zamkniętych drzwi. Intrukcja z książki kazała nam dobrze umiejscowić kryształy, które potem znaleźliśmy do odpowiednich miejsc - miało to otworzyć portal.
W międzyczasie między tą dziwną dziewczyną z wilkiem i Myrddinem doszło do kłótni, jednak Mognar spacyfikował ich w końcu, coby się nie pozabijali.
Ja tymczasem zaznajomiłam się z dziewczyną, która ukrywała się przez cały czas w kącie, na imię jej Meilin. Jest ona trochę dziwna, jednak bardzo uprzejma. Na początku myślała, że jej się to wszystko śni, udowodniłam jej, że jest to jednak jawa.
I wtedy pojawił sie portal, był jednak jakiś zepsuty. Panowie jednak naprawili go i przeszliśmy.
Podzieliło nas wtedy na dwie grupy, ja byłam z tą dziwną dziewczyną z wilkiem, z Meilin i z Ianem, który niewiadomo skąd się wziął.
Ta dziewczyna z wilkiem jest trochę nieuprzejma. Przedstawiła mi się, po czym nie czekając na moje przedstawienie odeszła. Cóż, nie chce, to nie. A ona dziwnym tonem oznajmiła, że już wie jak mam na imię. Nie to nie.
W każdej z sal, do których wchodziło się z korytarza znajdowaliśmy klucze, którymi później otworzyliśmy kolejną komnatę, z dźwigniami. Dość szybko udało nam się otworzyć przejście, ale postanowiliśmy jednak zrobić przerwę.
Jest inaczej.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 23:50, 25 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Połączyło nas z resztą drużyny, trafiliśmy do korytarza z ośmioma drzwiami. Do tych największych potrzebne były klucze, ukryte w pozostałych salach. Po odkryciu przeze mnie dwóch kościanych kluczy... chyba zasnęłam, bo obudziłam się na rękach Iana.
Śniła mi się krew. Znowu krew, ta przeklęta krew! I... sowa... która mordowała wszystkich moich bliskich, znajomych...
Była w sali jakaś kobieta, która nas podzieliła. Mi, Meilin i Serenie kazała podążać za jakąś sową, nie chciałam za nią iść.
I wtedy.... Co za paranoja! Myrrdin rzuca się w szale na Meilin i przebija ją włócznią zabijając niemal natychmiast...
Sen?! Tak mi mówili, jak się koszmar skończył a Mei była cała, zdrowa i nieźle zszokowana.
Kolejna mara - Serena usiłująca zabić Davida. Rzuciłam się na nią... To ponoć też były zwidy.
Nie pamiętam zbytnio co było dalej, wiem, że podążałyśmy za tą sową, która co jakiś czas zmieniała się w kobietę i na odwrót.
Potem... ginący Fay... jakiś potwór wgryzał mu się w szyję... potem mostrum przeobraziło się w Felixa, który zginął z rąk Rogbera...
A potem usłyszałam jakieś krzyki... okazało się, że za bramą, do której nas sowa doprowadziła był cmentarz. Pobiegłam w stronę jęków, była tam kobieta siedząca nad grobem..., w którym było jej ciało. Powiedziała, żebyśmy uciekali drugą bramą. Pobiegłam tam, Mei i Serena już tam były. Położyłyśmy dłonie na jakimś ołtarzyku i nas przeniosło... do chłopaków. Byli tam Mognar, Ian... powiedzieli, że Myrrdina nie przeteleportowało, bo ranny był.
Okazało się, że trafiliśmy na iną wersję cmentarza. Pobiegłam do owego grobu, w którym wcześniej było ciało kobiety... był pusty. Wskoczyłam do niego... i kolejna wizja: Mognar zabity kulą ognia Zenwara, potem śmierć Zena z rąk własnych...
Kiedy wyszłam z grobu zobaczyłam w oddali jakąś postać. Pobiegłam tam, jednak powiedziała ona, że i tak do niej nie dotrę. Zaczęliśmy rozmawiać w naszych umysłach. Nie napiszę kto to, może dziennik kiedyś trafi w niepowołane ręce... a on prosił mnie o dyskrecję. Powiedział co mamy zrobić żeby uciec i gdzie jest Myrddin.
Pobiegłam do reszty, która chyba o mnie zapomniała, powiedziałam co trzeba zrobić. Ruszyliśmy do jakiejś zachodniej wieży, był tam Myr... i ta kobieta. Kazała ona szlachcicowi zaatakować mnie, jednak udało mi się uniknąć jego ataku i zabić ją...
Następnie pobiegliśmy do drugiej wieży, w której był upragniony teleport. Miałam już dosyć tej krwi, tych okropnych wizji... ale jeszcze chwilę poczekałam, żeby pożegnać się z nim.
Znaleźliśmy się w spalonej karczmie.
I kolejna wizja... zabija go, zabija! Zaraz wbije w niego swój sztylet, ach, dlaczego nie mogę nic zrobić?! A obiecał, cholera, że wróci żywy!
Znalazłam jego medalion. I... usłyszałam jego głos. Powiedział, że jest w niewoli.
Muszę mu pomóc.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 13:26, 10 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Spod spalonej karczmy wyruszyliśmy w dalszą drogę. Próbowałam nawiązać kontakt z moim nowym przyjacielem, ale chyba nie chciał rozmawiać.
Kiedy dotarliśmy do miasta... och, jaka ze mnie niezdara! Wypuściłam z ręki medalion... prosto pod spadające z nieba kowadło... Mnie samą od zgniecenia uratował jakiś człowiek, który przedstawił się jako Silvaran. Cóż, cieszę się, że mnie uratował, ale co będzie z medalionem..?
Na szczęście pomogli mi także inni, w końcu udało się wydobyć wisior.. był cał roztrzaskany... a ja, miast słyszeć w głowie głos przyjaciela zaczęłam słyszeć trzaski, czułam jakieś dziwne mrowienie w całym ciele.
I chyba niebiosa zesłały mi wtedy pana Mognara, który powiedział, że może naprawić zniszczony medalion. Ucieszyłam się i pobiegłam do karczmy, żeby dać koncert. W końcu musiałam jakoś się za przysługę odpłacić.
Karczmarz... zgodził się, ale.. ze mną zaczęło się coś dziać. Nie byłam w stanie skupić się na grze, nic mi nie wychodziło! Nie chcąc zadręczać gości karczmy bezwartościowym i raniącym uszy pitoleniem opuściłam budynek. Musiałam przeprosić pana Mognara i obiecać mu zapłatę kiedy indziej. On jednak powiedział, że nie muszę mu płacić, bo od swoich towarzyszy pieniędzy nie bierze.
Dał mi medalion, a ja usiadłam na kowadle, które wcześniej spadło i starałam nawiązać rozmowę z przyjacielem. Odezwał się grubo później, kiedy zaczęła boleć mnie głowa. Kazał wyrzucić medalion, twierdził, że jest on niebezpieczny. Nie mogłam teg zrobić. Co by się stało, gdybym straciła z nim łączność?
Rozmowę przerwało to, że ktoś mnie dotknął. Spadłam z kowadła i odskoczyłam, zupełnie zdezorientowana. Potem... chyba ktoś rzucił na mnie czar, bo poczułam się o wiele lepiej. Okazało się, że w karczmie były Viktoria i Rita, dwie dziewczyny, które poznałam dość dawno, oraz Mamert, ten żeglarz, który wcześniej próbował mi pomóc. Powiedzieli, że idziemy do jakichś ruin. Przyjaciel powiedział, żebym poszła, to wtedy powie mi gdzie jest. Poszłam...
Doszliśmy do cmentarza pod wieczór. Było tam sześć grobów, tuż przed wejściem do dość sporego budynku. Nie było tam w sumie nic ciekawego, jedyne co to urwane w połowie schody. Wspięłam się na górę po ścianie, znalazłam tam kilka skrzyneczek ze złotem. Nie brałam nic stamtąd.
Po wyjściu z ruin i w drodze do miasta nadal próbowałam dowiedzieć się gdzie właściwie mój przyjaciel jest, ale on nie chciał mi powiedzieć! U licha!
W mieście spotkaliśmy Erin. Tak, tą samą Erin, którą spotkaliśmy wtedy, w świątyni. Zaproponowała nam robotę, sprawdzenie jakiegoś labiryntu. Wszyscy się zgodzili. Erin była... cóż, bardzo rozrzutna. Powiedziała, że można zamawiać wszystko na jej koszt, opłaciła także pokoje w karczmie. Nie skorzystałam, mimo, że potrawy pachniały bardzo smakowicie. Skubałam sobie swój chleb, oraz sama, z reszty grosza opłaciłam pokój.
Wyruszyliśmy o świcie. Siedziałam sobie znowu na kowadle, zrobiło mi się zimno... Erin dostrzegła chyba, że mam dreszcze, chciała nawet mi pomóc, ale odmówiłam. Nie ufam jej.
Po południu byliśmy już w labiryncie. Kiedy do niego weszliśmy zamknęły się za nami drzwi, Viktoria zaczęła coś krzyczeć. Chyba ma klaustrofobię. Biedaczka... Szliśmy dalej, kiedy nagle zawiał wiatr, coś huknęło i pogasły wszystkie pochodnie.
Obudziłam się... na podłodze. Razem ze mną byli Viktoria, Rita, Serena i Mognar, Silvarana, Mamerta i Myrddina gdzieś wcięło.
Sala w której się znalazłyśmy nieco uspokoiła Viktorię, była bowiem dość jasna i przestronna. Na ścianach były jakieś szlaczki. Trzy paski, złoty, czarny i czerwony. A może na odwrót? Nie pamiętam.
Ruszyliśmy dalej w drogę, niestety ciemnym korytarzem. Viktoria była lekko mówiąc oporna, Serena musiała pomagać jej iść. Po pewnym czasie... zaczęlśmy słyszeć dziwne jak na labirynt odgłosy. Śpiew ptaków, szum morza? Mognar zrobił dziurę w ścianie, okazało się, że w drugim pomieszczeniu był jakiś mężczyzna, który rzekł, że daliśmy się nabrać i tu nie ma żadnych skarbów.
Wtedy przyjaciel powiedział mi, co właściwie mogło stać się z zaginionymi towarzyszami. Natychmiast puściłam się biegiem dalej.
Niestety.. im dłużej biegłam, tym bardziej bolała mnie głowa. Po pewnym czasie nie widziałam już nic... i pojawiła się krew. Znowu! Musiałam się zatrzymać...
Kiedy już zaczęło mi się polepszać dogoniła mnie reszta. Ruszyliśmy dalej, dotarliśmy w końcu do sali z trzema drzwiami. Serena, Horo i Viktoria ruszyli do lewych, ja i Rita do prawych.
Na końcu korytarza znalazłyśmy teleport... który przeniósł nas na jakąś łąkę. Były tam też pozostałe towarzyszki... i jakieś dziwne stworzenia podobne do ludzi. Nazwały nas elfami jaskiniowymi i uciekły.
To dziwne... Ciekawe, co ta Erin wykombinowała...? I... czy jest taka potężna jaką ją opisują... Obiecałam w końcu, że oddam jej za nas wszystkich...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 16:28, 13 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
(zapiski z niedalekiej przyszłości, czyt. po skończonej kampanii Ari)
Jakie piękne jest morze... niby słyszałam kilka ballad o nim, ale moje wyobrażenia w porównaniu z realnym widokiem były wręcz nieporównywalne. Tyle wody! Ten chlupot, miarowe kołysanie łodzi... szanty w wykonaniu załogi, skwierczące na ruszcie ryby... furkot żagli, słony wiatr we włosach, ach! Humoru nawet nie popsuła mi reprymenda od kapitana, że na bocianie gniazdo się nie włazi.
Do Oath - bo tak nazywało się miasto do którego zmierzaliśmy, dopłynęliśmy jakoś rano.
Kiedy zobaczyłam jak wygląda nasz cel... zaniemówiłam. Czego tak wspaniałego jeszcze nie widziałam! Mury obronne wyryte w czystej skale, dalej za nimi również skalne budynki, wszystko zawieszone jakby tuż nad przepaścią...
Do miasta prowadziły wąziutkie i strome dosyć schodki. Duuużo schodków.
Kiedy w końcu wdrapaliśmy się na górę, okazało się, że trafiliśmy na dni targowe. Całe miasto tętniło życiem. Konkursy, zabawy, i przeróżne towary, głównie broń, przywiezone z różnych stron świata. To było bardziej niż niesamowite!
Na początek ruszyłam na poszukiwanie bardów. Miałam nadzieję na jakiś konkurs, niestety, nie natrafiłam na żaden. Zapuściłam się więc na stragan, przeglądając świecidełka i ubrania. Ojej, ile tam tego było! Sukienki, spódnice, płaszcze, futra... od ciężkich wiziorów krasnoludzkich po lekkie elfie kolijki.
I kiedy właśnie przyglądałam się ogromnym kamieniom z jednej z wystaw natrafiłam na Ritę i Myrddina.
I wtedy sielankę przerwały jakieś odgłosy spod bramy. Widząc, że znajoma para udaje się w tamtą stronę ruszyłam za nimi, chyba głównie z ciekawości.
Na miejscu był już tłum ludzi… wszyscy wpatrywali się w jakiegoś leżącego na ziemi człowieka. Mówił coś o jaszczurach, które zabiły wszystkich uczestników konkursu, którą główną stawką było gryfie jajo.
Jakiś człowiek, który potem przedstawił się jako Sigismund Frostrage stwierdził, że trzeba pomóc ewentualnym ocalałym. Ten człowiek… Jest interesujący. Typowy rycerz, który spieszy z pomocą wszystkim, którzy tego potrzebują.
A ja… też byłam ciekawa. Trasa wyścigu przebiegała ponoć w jaskiniach wyrytych również w skale, to naprawdę mogła być interesująca przygoda. Podeszłam więc do tego człowieka i ukłoniłam się najładniej jak umiałam, dając do zrozumienia, że chcę z nim pójść. Zaraz za mną zjawili się Rita i Myrddin, a także Serena, która chyba była lekko zawiedziona tym, że przegrała konkurs taneczny z roznegliżowaną elfką.
Kiedy tak namawialiśmy się do co zrobić, minęła nas grupa krasnoludów. Wyglądali.. interesująco, lekko już podchmieleni, toczyli beczkę z jakimś trunkiem. Później dowiedziałam się, że napój ten nazywa się ale.
Właśnie zaplatałam włosy w warkocz, kiedy podszedł do mnie Felix. Wyglądał.. na lekko mówiąc roztrzęsionego. Widziałam przerażenie w jego oczach. Zaczęłam się mu przyglądać, ale on tylko odwrócił wzrok. Stanęłam więc przed nim, czekając, aż się odezwie, jemu jednak również nieprędko było do rozpoczęcia rozmowy. W końcu jednak się odezwał, drżącym głosem spytał, czy może ze mną iść. Biedak. Chyba… przeraził go tłum będący wszędzie, trząsł się jak osika. Starałam się go uspokoić, no ale i tak nie mogliśmy ruszyć w drogę, dopóki pan Sigismund nie wrócił ze stajni ze swoim koniem. Kiedy zauważyłam go na drodze ruszyłam w stronę bramy, ciągnąc za sobą otępiałego Felixa. W międzyczasie minęły nas kolejne grupki zmierzające w stronę jaskiń. Patrzyli się na nas z góry, jakbyśmy byli nic nie znaczącą kupą łajna. Cóż… Chyba rzeczywiście wyglądaliśmy zabawnie.
W końcu ruszyliśmy w drogę, jak się okazało wcale nie łatwą. Już od samego początku przyszło nam iść gęsiego po wąziutkiej kamienistej dróżce graniczącej z przepaścią. Pan Sigismund musiał wtedy zostawić konia, a Serena Hora.
Chyba za mało wtedy uważałam… i obsunęła mi się stopa. Myślałam, że spadnę! Och, jakie to okropne uczucie chwiać się na skraju przepaści!
Na szczęście jednak Felix i Serena złapali mnie, i nie spadłam. Rajuśku. Od tamtej pory uważałam już bardziej po czym stąpam.
Szliśmy więc dalej, żółwim tempem… kiedy nagle pojawiło się kolejne niebezpieczeństwo. Zaczął lecieć w naszą stronę rozwścieczony orzeł, gotowy pozrzucać nas z półki. Celował w Sigismunda, który w dobrym momencie uderzył go swoim mieczem. I wtedy właśnie zauważyliśmy, że zostało nam zaledwie kilka metrów do wejścia do jaskini, która uchroniła by nas przynajmniej od niechcianego lotu w dół. Pobiegliśmy tam więc. I kiedy byłam już na miejscu i odwróciłam, zobaczyłam, że właśnie zaczęła doganiać nas Rita, o której zdaje się zapomnieliśmy. Skończyła jednak podobnie jak ja, poślizgnęła się i zaczęła tracić równowagę. Szczęściem jednak udało jej się czegoś uczepić i wisiała na skale. I pewnie weszłaby spokojnie na górę, gdyby nie ta przeklęta orlica, która teraz ją upatrzyła sobie jako cel. Razem z Sereną obrzuciłyśmy ptaszysko kamieniami, po czym rzuciłam się na półkę, żeby wciągnąć wciąż dyndającą towarzyszkę. Udało się ją wciągnąć, więc krótko po tym ruszyłam znowu do jaskini.
Grota… była dość spora. Dalszy tunel prowadził w dół, lekko opadając. Zapaliłam wtedy pochodnię, po czym szybko oddałam ją Felixowi. A on… myśląc chyba, że to jakaś zabawa w podawanie przekazał ją do tyłu… A z tyłu był lekko mówiąc zdenerwowany orzeł. Kotołak najwyraźniej tak się przestraszył, że rzucił w orła ową pochodnią. Nie trafił jednak, i źródło naszego światła wpadło wprost do spienionego morza.
Z wnętrza groty usłyszeliśmy krzyk… to nie wróżyło dobrze.
Dalszy marsz przeszkodził wrzask Felixa. Jak się okazało, w jaskini pojawiła się nowa osoba, którą był David! Więcej niespodzianek jak na jeden dzień to chyba już być nie mogło. Kotołak krzyczał coś, że chciano go ukatrupić, zdenerwował się na nowo, mimo, że już był w miarę spokojny. Ych.
Zostawiłam ich z tyłu i ruszyłam w dalszą drogę. Doszłam do jakiejś większej jamy, na której sklepieniu powtykane były jakieś czerwone, świecące kamienie. Z Sali były dwa wyjścia, między którymi widniało jakieś godło. Podeszłam bliżej, żeby mu się przyjrzeć, przedstawiało dwa lwy. Oba miały łby skierowane w prawą stronę, stąd doszłam do wniosku, że droga prawa jest właściwą. W tym samym jednak czasie Felix i Myrddin zdaje się odczytali coś z ułożenia kamieni na suficie i stwierdził, że trzeba iść w lewo. Ten drugi jasno dał mi do zrozumienia, że tylko głupek poszedł by w prawo, bo to zbyt oczywiste. Ugh.
Podczas wymiany zdań na temat dróg usłyszeliśmy wycie. Takie.. straszne, mrożące krew w żyłach. Brrr.
Rozdzieliliśmy się w końcu. David, Myrddin i Rita poszli w lewo, a ja, Serena, Sigismund i Felix.
Nie mieliśmy żadnego światła kiedy szliśmy korytarzem, więc po krótkim namyśle wróciłam do dużej sali, wspięłam się na ścianę i wydłubałam jeden ze świecących kamyków z nadzieją, że utrzyma właściwość. Stało się po mojej myśli, wzięłam więc kamyk i pobiegłam za resztą. Niestety… znowu ujawniłam światu jaka ze mnie jest fajtłapa… potknęłam się o coś będąc tuż przy towarzyszach… wpadłam na Serenę, ona na panów i zjechaliśmy na brzuchach z dość stromej góry.
I wtedy… zaatakowały nas jaszczury. Dość spore, uzębione… szybko wcisnęłam kamień w jakiś otwór w ścianie, żeby mieć wolne ręce i dobyłam smyczka. Po jakimś czasie udało nam się je pokonać… nie były zbyt wymagające, choć bardzo szybkie. I atakowały głównie po nogach, zostawiając ugryzienia. Schowałam smyczek i opatrzyłam Serenę najlepiej jak umiałam – bo to ona ucierpiała w tym starciu najbardziej i ruszyliśmy dalej. Dotarliśmy znowu do rozwidleń. Były dwie w różne strony i jedna po środku i nieco wyżej. Z jednego korytarza Serena wyczuła ale, ten krasnoludzki trunek. Z drugiego słychać było szum wody, a z trzeciego buchało jakieś dziwne ciepło. Po dłuższej rozmowie poszliśmy za krasnoludami.
Nie… nie lubię tego wspominać. To… było straszne. Wyszliśmy z korytarza, naszym oczom ukazała się przepaść… i grupka krasnoludów idąca wąziuteńką półką skalną. Kłócili się, nawet nas nie zauważyli. A potem… spadli… Z krzykiem, w otchłań…
Wróciliśmy i poszliśmy do ciepłego korytarza. I co tam znaleźliśmy…? Smok! Wielki jak dwie karczmy smok! Chrapał sobie w najlepsze, przewracając z boku na bok. Przekradliśmy się koło niego, na nasze szczęście nie obudził się.
W następnej Sali nie było wytchnienia, musieliśmy znowu walczyć. Przeciwnikami znowu były jaszczurki, tym jednak razem uzbrojone w wielkie topory. Udało nam się je pokonać, do tego w międzyczasie dołączyli się do nas Rita i Myrddin. Po pokonaniu potworów dostrzegłam, że w Sali tej jest pełno ciał… Nie mogłam na nie patrzeć. Zabrałam się więc za cucenie rannych, żeby zająć czymś ręce. Pomogłam także opatrzeć Ritę, i zapomniałam o trupach. Jak się potem okazało tuż na naszymi głowami wisiała na linach skrzynia. Udało mi się po ścianie i linach wleźć na nią, próbowałam otworzyć spinką, bo klucza jakoś nie znaleźliśmy. Niestety, spinka jedynie mi się złamała… a potem Serena wlazła za mną na liny, które nie wytrzymały ciężaru i zerwały się. Nie chcąc spaść razem ze skrzynią odbiłam się od niej, mając na celu chwycenie się którejś liny spod sufitu. No niestety.. wybiłam się zbyt mocno i uderzyłam się w ścianę. Na szczęście niczego większego poza guzem sobie nie zrobiłam, ale… skrzynia była w kawałkach. A w środku… było jajo… niestety, teraz już w kawałkach. A miałam pomysł jak otworzyć tą skrzynię! I nawet go potem potwierdziłam… no cóż. Królestwa nie dostaniemy, grunt, że żyjemy. Z taką myślą wracałam, dopóki nie zobaczyłam orła czekającego na nas przy wyjściu z jaskini. Nie przejmował się nami jednak zbytnio, więc bezpiecznie doszliśmy do miasta.
Ten dzień… był dziwny. No ale cóż… muszę się chyba przyzwyczaić, że z takimi towarzyszami na nudę nie ma czasu, i do dziwów przywyknąć trzeba.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ina dnia Śro 16:32, 13 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 23:35, 14 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Wędrowałam z wioski do wioski... W końcu stwierdziłam, że na jakiś czas powinnam odłączyć się od reszty. Zasłyszałam bowiem, że mój dawny przyjaciel Eric ma dość poważne problemy z gospodarstwem, a, że byłam w okolicy to postanowiłam go odwiedzić.
Będąc mniej więcej w połowie drogi moim oczom ukazało się ciekawe zjawisko: z jeden strony drogi jaśnieje łuna.
Zainteresowało mnie to... ciekawość na tyle mnie zżerała, że postanowiłam sprawdzić co tak świeci. Jak się okazało, była tam spalona chata, w środku której była dziura. A na zewnątrz, na ziemi smacznie śpiący Horo i Myrddin. Po rótkim namyśle zaczęłam cucić tego pierwszego, z wcale nie małym zażenowaniem. Wyglądało to, jakby był on po jakiejś hulance, chrapał w najlepsze, do tego był całkiem goły. Obudził się z wrzaskiem, potem opowiedział mi, że Rita została porwana i musimy ją znaleźć. Poszukiwania zaczęliśmy od owego dołu w chacie, i... na dole znaleźliśmy zaginioną, a także Iana. Niewiele rozumiałam z konwersacji, więc postanowiłam ruszyć w dalszą drogę. Kiedy wdrapałam się na górę, moim oczom ukazał się duch, który pierwsze co zrobił to spytał, czy się boję. Też pytanie, trzęsłam się jak osika! Po chwili jednak zniknął, a obok mnie i Rity i Myrda zmaterializowali się nagle Sigismund i Serena, z jakimiś dziewczynami.
Ruszyłam z nimi w drogę powrotną do miasta.
Jak się okazało, Rita chyba po raz pierwszy kogoś zamordowała. Cóż... zareagowała bardzo podobnie jak ja... chociaż nie. Ona nie płakała. To dziwne, wszyscy próbowali jej wmówić, że dobrze zrobiła, że gdyby nie to, to mogliby mieć problem z ocaleniem porwanych... Ja jej powiedziałam, że ją rozumiem. I opuściłam karczmę, jakoś za duszno tam było.
Usiadłam na placu i nie mając nic lepszego do roboty zaczęłam brzdąkać na skrzypcach.
Co działo się potem... cóż, nie mam zamiaru tego tu opisywać. To zbyt dziwne, nawet jak na moje ostatnie przygody.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ina
uwaga bo bije
Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 842
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 14:58, 16 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Potem... Trafiliśmy do kolejnego miasta. Przyjemnego miasta. Nie tak ładnego jak Oath, ale naprawdę miłego. Spacerując po tamtejszym targu natrafiłam na kilka interesujących stoisk, kupiłam sobie u jakiegoś człowieka piękne drewniane kolczyki i zaledwie stoisko dalej kolorową chustkę.
Wtedy spotkałam na swojej drodze Pana Sigismunda i Iana, reszta chyba poszła do karczmy.
Po chwili usłyszeliśmy jakieś krzyki z placu. Ruszyliśmy tam biegiem, pewnie ktoś potrzebował pomocy... i tak, potrzebował. Ale zdecydowanie medycznej. Człowiek, na którym skupiła się uwaga gapiów pokryty był jakimiś dziwnymi plamami, z jego ust toczyła się piana. 'Zaraza' - gadali ludzie.
Po głębszym przemyśleniu sprawy... Zaraza? W tak czystym mieście? Niemożliwe! Zaintrygowana spostrzeżeniem ruszyłam za strażnikami, którzy taszczyli gdzieś 'zarażonego'. Dotarłam za nimi do szpitala, gdzie zniesiono także kilku innych chorych. Moja teoria zaczęła podupadać.
I wtedy ze szpitala wyszła Meilin! Tak, tamta spokojna dziewczyna, którą poznałam w palącej się karczmie. Zaczepiliśmy ją, nie chciała nam jednak nic powiedzieć od razu. Obiecała jednak, że spotka się z nami wieczorem. I poszła. Nie mając nic lepszego do roboty zaczęłam ją śledzić. Przemieżała miasto szybkim krokiem, w dość krótkim czasie znalazłyśmy się obie pod murami oddzielającymi miasto od zamku. Bramy pilnowali strażnicy, nie było mowy o jej przekroczeniu. Także wdrapanie się na mury odpadało, straż była wszędzie. Poczekałam więc aż dziewczyna będzie wracać, i kiedy tak się stało ruszyłam za nią w drogę powrotną. Przy szpitalu zaczepił ją Myrddin, zaczęli rozmawiać o tej dziwnej chorobie. Nagle ona zachwiała się, na szczęście jednak hrabia zdążył ją przytrzymać zanim upadła. Zaniósł ją do szpitala - nie ingerowałam. Zamyśliłam się.. na jej ciele nie było żadnych plam, czy innych śladów.
I wtedy wpadł na mnie Myrddin. Ach, za mało uważałam.
Wtedy też spotkaliśmy pana Sigismunda, który jak stwierdził, zaczął się o mnie martwić. To dziwne. Nikomu swojego losu nie powierzałam.
Wróciliśmy razem do karczmy i zamknęliśmy się w pokoju, w oczekiwaniu na Meilin, która za niedługo się zjawiła. Opowiedziała, że każdy zarażony miał na ciele oprócz plam jakiś dziwny znak w kształcie rombu. Oraz, że jakąś dziwną techniką zajrzała w czyjeś sny i zobaczyła jakieś podziemne pomieszczenie.
Kanały. Wybraliśmy się tam zaraz po skompletowaniu drużyny. Kanały... śmierdziały. Jak to kanały. Najpierw ruszyliśmy pod szpital, nic interesującego jednak tam nie znaleźliśmy. Napotkaliśmy na swojej drodze jakiś patrol, który zdaje się był przysłany przez Meilin, powiedzieli nam jak dojść do jak dojść do jakiegoś pomieszczenia, przez które ścieki spływają jeszcze niżej.
Udało nam się, mi, w dość krótkim czasie przedostać na niższy poziom, chociaż ryzyko utopienia się w ściekach było ogromne.
Przedostaliśmy się na dość wąską półkę skalną, na której lekko mówiąc stchórzyłam. Przypomniała mi się ostatnia… przygoda krasnoludów w tego typu miejscu, żołądek omało nie wywrócił mi się na drugą stronę.
Wąskimi schodkami zeszliśmy na dół, do ukrytego miasta. Panowie zachwyceni architekturą szli zadowoleni, ja.. trochę jeszcze nie w sosie po fali wspomnień dreptałam za nimi. Usłyszeliśmy… jakby.. szarpanie się? z jednego z domków. Jak się okazało w środku, w klatce znaleźliśmy kompletnie gołą Serenę, na której ciele były jakieś dziwne znaki. Pożyczyłam jej moje zapasowe ubranie i uwolniłam, ruszyliśmy w dalszą drogę.
Po jakimś czasie naszym oczom ukazała się… grupka ludzi odśpiewujących jakieś mantry. Wzywali jakiegoś swojego Boga chyba, władcy ohydy, brudu i choroby… Próbowaliśmy interweniować, ale otoczyli się bardzo silną barierą, której nie byliśmy w stanie przebić… I wtedy.. coś mnie mocno złapało i pociągnęło w tył, zasłaniając usta. Znałam dobrze ten chwyt, szept każący mi siedzieć cicho tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że
To pan Alarick.
Był wcale nie mniej zaskoczony niż ja, kazał natychmiast się stąd wynosić. Miał zamiar zawalić strop, żeby przygnieść śpiewających. Jak jednak miał zamiar to zrobić, skoro bariera nie ugięła by się nawet pod takim nawałem kamieni?
Alarick powiedział, że gdyby doszło do starcia, mamy unikać bezpośredniego kontaktu. Ponoć w tej grupie był osobnik, którego dotyk zabijał na miejscu. Zesztywniałam. Inni byli nie mniej niebezpieczni, zetknięcie się z nimi mogło spowodować chorobę lub inne kalectwo. Musiałam ostrzec innych, więc pobiegłam do nich. Jak się okazało wpadli na pomysł jak osłabić barierę, niestety dość dużym kosztem… Z każdym zniszczonym znakiem, (a było ich 21) osoba neutralizująca doznawała coraz większych poparzeń. Staraliśmy się więc po równo zajmować znakami, aż został ostatni. Odpoczęliśmy chwilę, wtedy przestrzegłam resztę, żeby unikali dotyku tamtych. Alarick powiedział mi wtedy, że wystarczy, że zniszczymy medalion, który miał na szyi najważniejszy kapłan i możemy, a nawet musimy uciekać.
Rozpoczęło się starcie. Na początku mieliśmy przewagę, kapłani byli dośc mocno wytrąceni z równowagi, udało mi się doskoczyć do najważniejszego. Cięłam, ale zablokował mój cios sztyletem, który miał w rękawie. Odskoczyłam, nie chcąc ryzykować. Chociaż… całe moje życie to ostatnio jedno wielkie ryzyko.
Szukając okazji na atak unikałam ciosów innych. W końcu Serena odwróciła uwagę najpotężniejszego, wtedy doskoczyłam… i udało mi się odciąć łańcuch, medalion spadł na ziemię. I pewnie cięłabym jeszcze raz, gdyby nie to, że poczułam jak coś ociera się o moje ramię. Skóra w tym miejscu poczerniała, zrobiła się plama. Nie mogłam w to uwierzyć! Tak bardzo uważałam!
Potem Serenie udało się zmiażdżyć medalion, zaczęliśmy uciekać w dół rzeki, czekała tam o dziwo łódka.
Potem… jak już wiosłowaliśmy… Podziemne miasto przestało istnieć. Wygląda na to, że pan Alarick dopiął swego i zniszczył je, grzebiąc kapłanów.
Jestem ciekawa, czy przeżył… Kiedy pytałam go, czy jeszcze się spotkamy, tylko się zaśmiał. To dziwny… ktoś.
Wypłynęliśmy na zewnątrz na małe, górskie jeziorko.
Stamtąd powędrowaliśmy do miasta, w którym zgłosiłam się do medyków. Niestety.. nikt nie wiedział co mi jest.
Mam nadzieję, że nic się z tym nie będzie dziać. Lubię moją rękę.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|