Forum Rollage yn Astyr - Original RPG
RyA - Forum
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Dziennik Vivienn

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Rollage yn Astyr - Original RPG Strona Główna -> Loża graczy / Pamiętniki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vivienn
lubi jak się ją drapie za uchem


Dołączył: 25 Kwi 2007
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:20, 07 Wrz 2008    Temat postu: Dziennik Vivienn

Dzień 1

... Kiedy obudziłam się dzisiaj rano, początkowo zdarzenia poprzedniego dnia do mnie nie docierały. Dopiero po chwili przypomniałam sobie tamtą wioskę, poznanie nowych towarzyszy, zgraję zombie... i w efekcie zniknięcie Kaerthasa. Rozejrzałam się po polance, ale nadal go nie było. W głębi serca liczyłam na to że wróci...
Szczerze mówiąc nie rozumiem powodów jego zniknięcia... Ale fakt że pozostawił mi po sobie "pamiątkę" jasno wskazywał, że była to moja wina. Eh, domyślam się, że ma to jakiś związek z Celerianem, wydaje się, że Kaerthas go nie polubił...
W każdym razie, domyślając się, że sami go nie odnajdziemy - nawet w mojej wilczej formie nie udało mi się to - ruszyliśmy dalej drogą do miasta, w nadziei że tam go spotkamy.

W mieście - Banrin, czy jakoś tak - ruszyliśmy na poszukiwania gospody, w której moglibyśmy się jakoś posilić. Karczmarz do którego zawitaliśmy wydawał się mi dziwnie zaniepokojony. Gdy zapytałam go o powód zmartwień wyjaśnił, że w jego lokalu najprawdopodobniej zatrzymał się wampir.
Wampir! Z zasady to słowo powinno nasuwać człowiekowi myśli o ucieczce. Naprawdę stałam się dziwna - z drugiej strony, czy wilkołak może kiedykolwiek być "normalny"? - skoro zamiast lęku odczułam radość. Słowo "wampir" nasunęło mi na myśl resztę towarzyszy!
Pełna entuzjazmu pobiegłam do wskazanego pokoju - muszę pamiętać przeprosić Toma i Kalyara (naszych nowych towarzyszy), często wydaje mi się, jakbym znała ich od dawna i dlatego zapomniałam im wyjaśnić, czemu tak napadłam na pokój obcej osoby, a nie chcę żeby pomyśleli o mnie coś złego.

W każdym razie, moje przypuszczenia były trafne. Owym niepokojącym gościem karczmy okazał się nikt inny, jak Sin! I w tym momencie uświadomiłam sobie, jaką idiotką jestem... Obudziłam biedaka w środku dnia, mimo że dobrze powinnam wiedzieć, że to czas jego wypoczynku... Eh, nie mogę sobie wybaczyć że czasem najpierw działam, a dopiero potem się zastanawiam nad konsekwencjami...
W końcu wyszło na to, że Sin tak jak i my szuka jakiegoś zajęcia, więc wszyscy razem postanowiliśmy udać się do Gildii Handlowej. Co prawda po spotkaniu Sina miałam jakieś przeczucia, że niedługo spotkamy resztę towarzyszy, ale to musiała być naprawdę wola Bogini! Nie przeszliśmy dwóch ulic, jak wpadła na nas podekscytowana Daewen, ciągnąca zziajaną Tourvi.
Widok Dae skaczącej dookoła Sina z początku jest bardzo... dziwny, zwłaszcza biorąc pod uwagę jej zwyczajowy charakter i zachowanie. Jednak jak już się człowiek przyzwyczai, to jest to urocze. A słyszałam kiedyś przekonania, że wampiry nie potrafią się zakochiwać... No cóż, ona jest najlepszym dowodem na to, że nie wszystkie plotki o wampirach są prawdziwe... Muszę podsunąć Marice pomysł, aby zajęła się badaniem tej kwestii, obiekt do eksperymentów ma przecież niemalże pod ręką.

Za dziewczynami pojawił się ktoś jeszcze... Kaerthas się odnalazł. Podszedł do mnie - nie wiem, czy chcąc uczynić mi wyrzuty, czy też przeprosić - a ja nagle poczułam niepohamowaną ochotę się rozpłakać. Nie zastanawiając się nad tym odwróciłam się na pięcie i pobiegłam w drugą stronę.

Pewnie bym dobiegła do lasu, gdzie w otoczeniu dzieci Bogini mogłabym się uspokoić - nie cierpię miast - gdyby nie to, że przypadkiem potrąciłam jakiegoś człowieka, który mnie zagadnął. Ową osobą okazał się Ravenus, młody mag, który dopiero co opuścił Akademię (to chyba tam kształcą się magowie... nie wiem zbyt wiele na ten temat). Naprawdę sympatyczny z niego mężczyzna, zaprosił mnie na wino (z tego roztrzęsienia nie zauważyłam że pierwszy raz w życiu piłam alkohol!) i wyznał, że szuka towarzyszy, ponieważ nie zna nikogo w tym mieście.
Rozmowę przerwał nam Kaerthas, który najwidoczniej biegł za mną... Próbował chyba wyjaśnić czemu nas zostawił, ale jakoś nie mogłam go słuchać. Napadające nas w nocy elfy, które stanowiły zagrożenie i dlatego musiał zniknąć bez słowa, ale miał czas, by zostawić mi swój sztylet... Może to dlatego, że byłam tyle czasu tak zmartwiona jego odejściem, czułam się tak winna i tak się bałam że coś mu się stało ... Przyjaciele nie powinni narażać się na takie niepokoje. Nie wiem czemu, ale odburknęłam mu coś i odeszłam z nowym znajomym. Musiałam to wszystko przemyśleć, fakt że wszystko z nim w porządku sprawił że poczułam taką ulgę, że nie byłam w stanie z nim w tej chwili rozmawiać bez zrobienia mu wyrzutów, jak mógł być tak egoistyczny i zniknąć bez słowa. Nie cierpię działania samemu i bezsensownego "bohaterstwa". To takie głupie narażać największy dar jaki otrzymaliśmy od Bogini.
Jednak coś we mnie mówi mi, że źle postąpiłam nie wysłuchując go ... Będę musiała przeprosić za swoje zachowanie, gdy się znowu spotkamy.

W każdym razie, poszłam razem z Ravenusem. Wino nieco ukoiło moje nerwy. Zaproponowałam magowi by dołączył się do naszej drużyny, uświadamiając sobie, że muszę wrócić do reszty zanim zaczną się o mnie martwić. W chwili gdy przez głowę przemknęła mi ta myśl, w karczmie pojawili się szukający mnie Marika, Kalyar i Tom. Czy ktoś jeszcze na tym kontynencie może pochwalić się tak wspaniałymi kompanami? Jest mi tak głupio, że spowodowałam im dodatkowe kłopoty...
Reszta kompanii zgodziła się, by Ravenus do nas dołączył, po czym postanowiliśmy poszukać reszty. Jednak nie zaszliśmy zbyt daleko, gdy zauważyliśmy jakieś zbiegowisko. Okazało się, że w jego centrum znajduje się mocno poraniony mężczyzna. Na całe szczęście, dzięki łasce Bogini udało się mu pomóc, a od reszty gapiów dowiedzieliśmy się, że sprawcami tego czający się w lesie zbójcy.
Nie zastanawiając się zbytnio, moi towarzysze postanowili wyruszyć usunąć to zagrożenie. Co prawda sugerowałam, abyśmy najpierw poinformowali resztę naszej kompanii - w końcu im więcej tym bezpieczniej - ale Marika rozwiązała ten problem, prosząc ludzi by przekazali naszym towarzyszą, gdzie poszliśmy.

Tak więc ruszyliśmy drogą w las. Przeszliśmy spory kawał drogi, gdy znienacka w moją łopatkę wbiła się strzała. Szczerze przyznam, że w tym momencie zaczęłam panikować... Powinnam się przyzwyczaić do ran i walk od czasu kiedy podróżuję z całą kompanią, ale tym razem to mnie tak zaskoczyło, że zupełnie nie wiedziałam co z sobą zrobić... Gdy doszłam do siebie, okazało się, że zbójcy zostawili nas w spokoju, a Marika zajęła się moją raną.

Zawróciliśmy do miasta, gdy usłyszeliśmy z tyłu sugestię zbójców, by "zatrzymać sobie dziewczynki". Po chwili zrozumiałam, że chodzi o Marikę i mnie. Zaczęliśmy uciekać. Z powodu zmęczenia i rany czułam, że opóźniam grupę. W efekcie zostaliśmy okrążeni. Wiedziałam, że nie dam rady uciec. Marika i Tom skoczyli w las, a mi przemknęła przez głowę idea. Próbowałam namówić Kalyara i Ravenusa by również uciekli, planując że gdy reszta towarzyszy będzie bezpieczna, ja, okrążona przez bandytów, z pewnością się bardzo zestresuję, wynikiem czego byłaby moja przemiana... A jako wilk znalazłabym pewnie drogę ucieczki.
Jednak oni nie chcieli mnie zostawić... Nie miałam jak wyjawić im swojego pomysłu, więc muszę uznać że zbytnio się bali, że mi się coś stanie... Naprawdę jestem bardzo wdzięczna Bogini, że na swojej drodze napotkałam tak wspaniałe osoby!

Jednak walki nie udało się uniknąć... Tom i Marika wrócili w jej trakcie, pojawili się również - najwyraźniej szukający nas - Daewen, Kaerthas i Celerian. Samej walki zbyt dobrze nie pamiętam... Z początku próbowałam rzucić jakiś czar, co dość znacznie mnie osłabiło, biorąc pod uwagę że od rana maszerowałam, nie zdążyliśmy zjeść posiłku i wcześniej używałam mocy Bogini do uleczenia, a od tego czasu nie odpoczęłam.
W końcu udało się nam odeprzeć wrogów, jednak usłyszeliśmy, że wzywają posiłki. Bez porządnego zajęcia się ranami - zdążyłam jedynie opatrzyć Kaerthasa, który chyba najmocniej oberwał - rozdzieliliśmy się na dwie grupy i zaczęliśmy uciekać.

Najwyraźniej Bogini nam sprzyjała, gdyż Daewen bez dalszych problemów wyprowadziła nas na skraj lasu. Nas czyli siebie, mnie, Celeriana i Ravenusa. Mag po chwili odzyskał przytomność (przez las niósł go Celerian), ja zajęłam się ranami tej dwójki, po czym ruszyliśmy dalej. Mimo moich protestów Celerian uznał, że zapewne jestem zmęczona (co prawda byłam, ale starałam się dotrzymywać im kroku..) i niósł mnie całą drogę. Było to bardzo miłe z jego strony, ale naprawdę nie trzeba było ... On często robi takie miłe rzeczy, o których naprawdę nie wiem, co powinnam myśleć... Eh, to wszystko przez ten zbieg okoliczności, że jestem jego "Damą"... Mogę się tylko postarać być dobrą "Damą" i opiekować się nim najlepiej jak potrafię.. Chociaż nadal wydaje mi się, że wilkołak nie nadaje się na damę dla rycerza...
Wracając do tego co się z nami działo, to nie wiem, bo zasnęłam w ramionach Celeriana. Chyba bez problemów dotarliśmy do karczmy, bo pamiętam że znalazłam się w miękkim łóżku...

Teraz piszę te notatki przy świetle świecy, gdy Celerian i Ravenus śpią, a dach nade mną skrzypi podejrzanie. Nieobecność Dae sugeruje, że to ona może być sprawcą tego zamieszania... Ale wolę nie sprawdzać co się tam na górze dzieje... Wracam do łóżka, dobranoc, pamiętniczku!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vivienn dnia Nie 23:22, 07 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vivienn
lubi jak się ją drapie za uchem


Dołączył: 25 Kwi 2007
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:28, 15 Wrz 2008    Temat postu:

Dzień Drugi

Po kilku godzinach odpoczynku - nadal trwała noc - obudziłam się. Po chwili zauważyłam, że Ravenus również wstał, natomiast Daewen najwyraźniej dopiero kładła się spać. Chyba wszyscy byliśmy zmartwieni o naszych towarzyszy, którzy do tej pory nie wrócili.

Jednakże gdy zaproponowałam, abyśmy ruszyli ich poszukać, nikt nie wykazał szczególnego entuzjazmu. Mimo to, Ravenus stwierdził, że jeśli ruszę w drogę, to będzie mi towarzyszył. Było to naprawdę miłe z jego strony, bardzo się ucieszyłam z tak dobrego kompana! Szybko obudziłam Celeriana, który do tej pory smacznie spał. Ucieszył się on z pomysłu i wyraził gotowość do drogi. W takim wypadku Daewen nie pozostało nic innego, jak tylko wyruszyć razem z nami.

Czy to dzięki zdolnościom naszej przewodniczki, czy dzięki szczególnej łasce Bogini, bez walki udało nam się przebyć znaczną część lasu i dotrzeć na polankę. Znajdujące się na niej ciała bandytów - niech Bogini ulituje się nad ich duszami - zasugerowały nam możliwość pobytu w okolicy naszych towarzyszy. Podczas gdy Ravenus i ja przeszukiwaliśmy domek stojący na środku polany, Daewen zaczęła rozglądać się dookoła niego. Zauważywszy, że ktoś się do niej zbliża, ruszyłam w jej kierunku, na wypadek gdyby nie była to przyjazna istota.

Ową osobą okazała się jakaś staruszka. Jednak przeraźliwy wrzask Daewen, która była najbliżej niej, zasugerował, że nie była to zwykła staruszka. Zanim zorientowałam się, co się dzieje, głowa kobiety przeleciała w powietrzu, odcięta szablą wampirzycy. Okazało się, że nieszczęsna babcia została przemieniona w zombie. Odmówiłam modlitwę nad jej ciałem, a Ravenus spalił je "na wszelki wypadek". Zastanawiająca w tym wszystkim była reakcja Daewen... gdybym nie wiedziała, że jest ona wampirzycą, a przez to również nieumarłą (tak mi się wydaje), to wzięłabym to za zwykły strach przed zombie. Ona sama określiła to jako "wstręt"... Bardzo możliwe, tylko czemu tak bardzo się przy tym trzęsła i powtarzała dziwne słówko "REC"?

W każdym razie, po chwili na drugim krańcu polany odkryliśmy wejście do jaskini. Zostałam nieco z tyłu, a gdy dogoniłam resztę, stali przed rumowiskiem skalnym, odcinającym dalszą drogę, które Ravenus właśnie wysadzał w powietrze za pomocą magii. Ku naszej radości, z drugiej strony stali nasi zaginieni towarzysze!
Nasza radość została jednak nieco stłamszona okrzykiem "POTWORY!" i atakiem na nas... Muszę przyznać, że nie takiego powitania się spodziewaliśmy. Nasza czwórka (Celerian zniknął gdzieś po drodze, za to dołączył do nas Nellas) została zaskoczona... no i nieco oberwaliśmy. Zanim dotarła do mnie groza sytuacji, zostałam nieco poturbowana i zaczęłam uciekać przed goniącym mnie Tomem. Zastanawiałam się, co zrobić, bo nie chciałam atakować towarzysza, jednak mój problem rozwiązał się sam - gdy wybiegliśmy na zewnątrz, Tom stracił przytomność. Upewniłam się, że nic mu nie jest, po czym wróciłam na dół. Tam większość także leżała nieprzytomna, a Kalyar - ku mojemu niebotycznemu zdumieniu - zmienił się w wilka i zaatakował Nellasa! Nie zastanawiając się dużo wyskoczyłam między nich - gdyby go ugryzł mogłoby się to źle skończyć, jednak zostałam odepchnięta przez Nellasa, który najwyraźniej nie chciał by mi się coś stało. Na całe szczęście zaskoczony tym manewrem Kalyar wpadł na ścianę i również stracił przytomność. Nie chcąc zostawać dłużej w tych podziemiach, wyciągnęliśmy resztę na powierzchnie, gdzie zaczęli powoli dochodzić do siebie.

Zajęłam się swoimi ranami, a potem opatrzyłam resztę. Chyba najgorzej oberwali Marika i Kaerthas - oboje mieli rozdarty brzuch. Kiedy zajęłam się bandażowaniem genasiego, Marika zapytała które z nich zraniło mnie... Nie mogło być gorszego momentu na to pytanie. Mam nadzieję, że Kaerthas się nie domyślił, że była to jego sprawka, pewnie by go to zasmuciło ... Porozmawiałam również z Kalyarem. Jaka to radość, że spotkałam kogoś takiego jak ja! Okazało się, że on również został pogryziony w dzieciństwie i od tego czasu jest w nim taki sam zew krwi. On sam już wcześniej domyślił się, że ja również jestem wilkołakiem - słyszał moje wycie gdy szukałam Kaerthasa. Jejku, razem na pewno uda nam się nauczyć więcej o naturze naszej "przypadłości"!

W każdym razie, potem odpoczywaliśmy nieco na tej polanie. Przykrym epizodem było znalezienie przez Marikę głowy tamtej babci... Okazało się, że owa staruszka wcześniej się nimi zaopiekowała... jednak uważam, ze lepiej było zakończyć jej żywot niż pozwolić by męczyła się jako przeklęta istota. Kiedy tak sobie siedzieliśmy, Tom nagle zrobił coś strasznego! Zupełnie niespodziewanie wbił swój topór w drzewo! W żywe, niczemu nie winne drzewo! Szybko rzuciłam się go powstrzymać. Jednak szkoda była już dokonana... Biedne dziecko Natury zostało tak zranione, a ja nie mogłam nic na to poradzić... Z trudem powstrzymywałam łzy, gdy Celerian zaproponował, byśmy zasadzili inne drzewko. Genialny pomysł, chyba sama Bogini go natchnęła! We trójkę - Kaerthas również był tak kochany, że nam pomógł - pozbieraliśmy żołędzie i zasadziliśmy kilka nowych drzew. Wiem, że nie naprawi to wyrządzonej przez Toma krzywdy, ale może choć trochę ucieszy Ducha Lasu.

W tym czasie dołączyła do nas Dia oraz Demon, który przyniósł nam wiadomość... Otóż Tourvi zostawiła w karczmie rachunek na nasze imiona... Kaerthas zirytował się tym faktem, tak że zaczął grozić, że zmusi elfkę do przejścia na dietę... Demon, który jest bardzo inteligentnym zwierzęciem, chyba to zrozumiał i skoczył w obronie swojej właścicielki. Najwyraźniej nieco podrapał Kaego, tak że ten zagroził mu śmiercią. Oczywiście stanęłam w obronie kota, czemu winne miało być to biedne stworzonko, które działało instynktownie! Celerian poparł mnie w obronie Demona, najwyraźniej tak jak ja lubi zwierzątka... Ciekawe, że mamy kolejną wspólną cechę... W każdym razie, Kaerthas chyba się o to zezłościł... Przeprosiłam go później i powiedział, że już w porządku. Jest mi smutno, gdy jest na mnie zły...

Rachunek przyniesiony przez kota opiewał na niewyobrażalną kwotę równą wartości worka złotych monet, które miały być naszym wynagrodzeniem za wykonanie zadania z Gildii Handlowej. To przypomniało nam o zwłokach znajdujących się po drugiej stronie polany. Okazało się, że to nie były one "dziełem" naszych towarzyszy. Czyżby coś innego zajęło się bandytami?
Gdy ruszyliśmy w drogę, szybko okazało się, że te przypuszczenie było słuszne. Kaerthas wpadł w pułapkę, której alarm rozbrzmiał daleko w lesie... Przygotowaliśmy się na napaść... Jednak ta nie nastąpiła! Okazało się, że chyba wszyscy bandyci z tego lasu zniknęli! Bez problemów dotarliśmy na skraj lasu, gdzie Kaerthas zaproponował, że sam uda się do miasta po nagrodę. Zgodziliśmy się na to i rozbiliśmy prowizoryczny obóz na czas oczekiwania. Przy tej okazji wyszła między nami kolejna drobna sprzeczka... Ciężko mi zaakceptować mięsożerność moich towarzyszy... Kiedy jedno zwierzę poluje na drugie, jest to zwykły bieg Natury... Ale my, ludzie, mamy świadomość, która pozwala nam ograniczać owe łaknienie krwi... Eh, pozostaje mi tylko to zaakceptować i w takich chwilach myśleć o nich jako nieco sprytniejszych zwierzętach...

Jako że czekając na powrót Kaerthasa nie mieliśmy innego zajęcia, postanowiłam cofnąć się nieco do lasu, by poszukać jakiś owoców czy innych darów Natury. Celerian zdecydował się mi towarzyszyć, twierdząc że jego obowiązkiem jest nie odstępować mnie na krok. Mam nadzieję, że nie jest to dla niego zbyt ciężki obowiązek, bo lubię jego towarzystwo ... W każdym razie, gdy zostaliśmy sami, zadał mi trudne pytanie... Zastanawiał się, czy niechęć jaką okazuje mu Kaerthas jest wywołana brakiem sympatii czy też czymś innym... Spróbowałam mu delikatnie wyjaśnić przyczyny tego zachowania... przynajmniej tak jak mi się wydaje. Celerian chyba zrozumiał, o co mi chodzi... Zbieraliśmy dalej jagody, gdy w trakcie rozmowy powiedział mi, że mnie lubi... Zrobiło mi się naprawdę miło i tak.. hmm.. ciepło, co chyba odbiło się na mojej twarzy, bo przestraszył się, czy przypadkiem nie mam gorączki... Nieco zawstydzona swoim zachowaniem odskoczyłam w tył i... wyciągnęłam się jak długa na ziemi. Nie lubię swojej ciamajdowatości. Celerian chciał pomóc mi wstać, ale również się potknął... Zauważyłam, że z bliska ma naprawdę bardzo ładne oczy...

W każdym razie, uznając, że najwidoczniej nie czuję się zbyt dobrze - właściwie to ciężko mi było określić, jak się czuję - Celerian wziął mnie na ręce i zaniósł do obozu, ignorując moje zapewnienia, że nie ma takiej potrzeby. Gdy dotarliśmy na skraj lasu okazało się, że reszta zniknęła... za to czekał na nas Kaerthas, który ostrym tonem nakazał nam podążanie za sobą... Wygląda na to, że znowu był zły. Zaprowadził nas do karczmy, gdzie była reszta drużyny i zniknął na górze.
Z tego co zrozumiałam, aby udowodnić że wykonaliśmy zadanie, musimy pilnować burmistrza podczas przeprawy przez las do sąsiedniego miasta... Wyruszyć mamy jutrzejszego ranka. Posiliwszy się trochę, ruszyłam do sypialni na górze, by odpocząć i przygotować się na trudy dnia kolejnego. Siadłam przy oknie, obserwując odległy las i najwyraźniej w tej pozycji zasnęłam... Pamiętam jeszcze jak ktoś mnie obudził i kazał się przenieść do łóżka...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vivienn
lubi jak się ją drapie za uchem


Dołączył: 25 Kwi 2007
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:55, 20 Lis 2008    Temat postu:

Dużo czasu później Wink

Od czasu wykonania przez nas zadania dla burmistrza wiele się wydarzyło ... Najpierw przygoda w piramidzie, gdzie Ravenus i ja musieliśmy odnaleźć miecz dawnego władcy, potem ten epizod z deszczem żab i dziwną świątynią... A teraz poszukiwania porywacza w miasteczku... Jakże ten czas szybko mija... Ale najpierw streszczę pokrótce, co wcześniej się ze mną działo.

Otrzymaliśmy misję znalezienia w piramidzie - grobowcu pewnego miecza i przyniesienia go naszemu pracodawcy... Okazało się to jednak trudnym przedsięwzięciem, musieliśmy rozwiązać sporo zagadek, aby tam dotrzeć.
Pierwszym z zadań była gra polegająca na takim rzucaniu kamiennymi kulami, aby pozostały one w niewielkich nieckach zagłębionych w ziemi. Dzięki celności Kaerthasa oraz lekkiemu oszustwu Ravenusa - przenosił kule używając magii - udało nam się zdobyć pierwszy z elementów potrzebnych do znalezienia przejścia - wodę.
Następnie musieliśmy odszukać kolejny potrzebny nam przedmiot. Kae gdzieś zniknął, natomiast dogoniła nas Tourvi, która weszła do czekającego na nas kulistego ... budynku? Ciężko to określić... I wyniosła stamtąd zwierciadło. Podczas gdy kierowaliśmy się do kolejnego miejsca, zaatakowała nas pantera... Biedne zwierzę... Strasznie mi go żal, jednak musieliśmy się bronić.
W tym punkcie znaleźliśmy wielką misę, ozdobioną malowidłami przedstawiającymi składanie ofiar z ludzi. Zagadka dotycząca tego brzmiała "Ogień, który w sercu drzemie, może palić i kamienie"... Gdy zawiodły wszystkie podejmowane przez nas próby złowiłam ukradkowe spojrzenie Rava w stronę Nellasa (który pojawił się chwilę wcześniej). Wolę nie myśleć, co planował, gdy Tou zasugerowała użycie serca pantery, która zaatakowała nas wcześniej. Że też nikt z nas nie wpadł na to wcześniej! Ogień zapłonął jasnym blaskiem, pozostało nam tylko jedno zadanie do otwarcia dalszej drogi!
W tym czasie dołączyła Dia, która wraz z Nellasem udała się na polowanie na wiewiórki, a Tourvi oddzieliła się od nas. Tak więc w dalszej części przygody uczestniczyliśmy już tylko Rav i ja.
Udało nam się zdobyć kamienny miecz - nieco mi się przy tym oberwało, chyba zemdlałam z upływu krwi, a gdy wróciłam do stanu funkcjonalności, ruszyliśmy dalej. Wszystkie zdobyte elementy umieściliśmy w odpowiednich miejscach na posągu strzegącym wejścia i w ten sposób dalsza droga stanęła otworem.

Po drugiej stronie - musieliśmy zejść pionowym tunelem w dół... (zapewne zginęłabym tam, gdyby nie ciekawa właściwość tego miejsca... Gdzieś tak w połowie drogi przestałam nagle spadać i... zaczęłam lecieć w górę. Ciekawe uczucie) - odkryliśmy, że znajdujemy się w jakimś innym wymiarze czy też świecie... Było tam cudownie... Jednak Rav nie dał mi się zbyt długo zachwycać widokiem, przypominając o naszym zadaniu.
Gdy doszliśmy do bliźniaczej wersji piramidy z naszego świata, odkryliśmy kolejną klapę, na której leżała jakaś kostka i strzegł jej posąg minotaura. Gdy podnieśliśmy tą kostkę, posąg ożył. Udało się go nam jakoś pokonać (chociaż zaklęcie Rava przypłaciłam niemal całkowitą stratą przypalonych ubrań... Na szczęście użyczył mi swoją koszulkę, więc nie umarłam tam ze wstydu..) i wtedy odkryliśmy na klapie napis, sugerujący że aby przejść dalej musimy wydłubać oczy i wykręcić rogi "strażnikowi"... Nie mogłam patrzeć na to, co Rav robił z tym biednym minotaurem, a i jemu przyszło to z trudem... W każdym razie wszystkie te obrzydliwe zabiegi okazały się bezcelowe... Ponieważ owym "strażnikiem" okazała się ta mała kostka... Nasz błąd, ze nie wpadliśmy na to wcześniej... Brr, nadal mam ciarki jak przypomnę sobie tamtą scenę...
W każdym razie, udało nam się zejść na dół. Tu czekały na nas cztery korytarze, prowadzące w cztery różne strony. Udaliśmy się tam, gdzie podejrzewaliśmy znaleźć skarbiec... I góry zlota olśniły nas. Nazbieraliśmy sporo cennych przedmiotów, Rav znalazł kilka magicznych rzeczy... Aż znalazłam leżące suknie... Były tak cudne, że nie mogłam się oprzeć i założyłam jedną z nich... Czułam się dość głupio, ale Rav powiedział że ładnie w tym wyglądałam. Muszę przyznać, że zrobiło mi się bardzo miło ... Nie powinnam być tak próżna, ale myślę, ze Bogini mi wybaczy... W końcu też jest kobietą Smile
Jednak gdy odeszłam by przebrać się w swoje normalne ubrania, coś mnie zaćmiło ... Chyba straciłam przytomność.

Ocknęłam się już w naszym świecie. Rav opowiedział mi, co się działo ... Nie chcę wracać do tego pamięcią.. Z jego słów wynika, że zostałam opętana i próbowałam go uwieść i zabić... Niech Bogini wybaczy mi moją słabość! Myślałam, że moja wola jest silniejsza, a jednak... Uciekłam, zbyt zawstydzona by dalej z nim rozmawiać... Byłam strasznie zdruzgotana... Ale w końcu wróciłam, czując że za swoją słabość muszę odpokutować... W końcu obiecałam Ravowi, że stanę się silniejszą osobą i sprawię że on, Kae i Celerian już nie będą musieli się o mnie na każdym kroku troszczyć... Właśnie widzę jak się to sprawdza... Ehh...
W każdym razie, nasza misja zakończyła się powodzeniem. Gdy ruszyliśmy w drogę powrotną, Ravenus zaczął rozmawiać o miłości i o tym, czy wszyscy ludzie mogą kochać... Nie wiem, o co mu dokładnie chodziło, ale zastanowiło mnie to ...
Czy jako kapłanka powinnam kochać całość boskiego stworzenia? Czy mogę pozostawać z kimś bliżej związana? Naprawdę nie wiem, co z tym zrobić... Moja edukacja za młodu po raz kolejny okazuje się niewystarczająca... Bogini, prowadź mnie bym umiała znaleźć właściwą ścieżkę!..


Odebraliśmy naszą nagrodę - która nie wiem gdzie przepadła - i po spotkaniu towarzyszy ruszyliśmy w większym gronie na spotkanie kolejnej przygody. Wraz z Dae, Tomem i Ravem dotarliśmy do jakiegoś niewielkiego miasteczka... Akurat trafiliśmy na dzień targowy, więc ścisk był niesamowity... Naprawdę nie cierpię miast. Ale okazało się, że nie jest ze mną najgorzej - Dae niemal uciekła gdy tylko poczuła woń ryb. Ja naprawdę nie rozumiem, czemu ona aż tak nie lubi tych biednych stworzeń... W każdym razie, udaliśmy się do karczmy.
Była tak zatłoczona, że nie było nawet wolnych kufli, mimo to znaleźliśmy jakieś miejsca siedzące. Jakiś awanturnik zaczął kłócić się z barmanem i wyleciał z karczmy... Tom wyjrzał na zewnątrz - początkowo myślałam że zainteresował go los nieszczęśnika - ale w tym momencie także usłyszałam dziwny dźwięk. Wychyliłam się, aby spojrzeć co się dzieje... I zobaczyłam, że z nieba spadają... Żaby! Niesamowity widok! Jednak, ów wyrzucony awanturnik zaczął krzywdzić te biedne, niewinne zwierzątka! Krzycząc przy tym coś o przerobieniu ich na kebab! Tego było za dużo. Pożyczyłam od Rava kostur i chciałam wyjaśnić człowiekowi, co myślę na temat krzywdzenia zwierząt... Ale udało mu się uciec, a Rav zabrał mi swój kostur. Postanowiłam zająć się zatem czymś bardziej pożytecznym i zaczęłam zbierać żabki z zamiarem wyniesienia ich za miasto, by mogły wrócić do domu...
Tą czynność przerwał mi Tom, mądrze sugerując, że szybszym i pewniejszym sposobem będzie znalezienie jakiegoś maga, który odeśle żabki do ich domu. Wróciliśmy więc do gospody, gdzie Dae i pewna drowka rozmawiały właśnie z przemiłym starszym magiem, który zgodził się odesłać żaby w zamian za wykonanie jakiegoś zadania... Nie wiem czemu Dae się zirytowała, gdy przyjęłam je bez wahania...

Ruszyliśmy więc na bagna, aby zbadać przyczynę dziwnych zjawisk nawiedzających to miasteczko. Dołączyła do nas owa drowka - Adirelle, przemiła osoba, oraz ów niedoszły morderca żab - Tyr... Rozsądnie starał się trzymać z daleka ode mnie i nie wyrażać swoich kolejnych kulinarnych pomysłów.
Zanim dotarliśmy na miejsce, zapadł zmierzch. Poprosiłam Rava by oświetlił drogę, ale okazało się to zgubnym pomysłem... Wkrótce zaatakowały nas jakieś dziwne stworzenia. Udało nam się je pokonać, ale Tyr gdzieś zniknął. W dalszą drogę ruszyliśmy dopiero następnego ranka, ponieważ Dae, Rav i Tom, ugryzieni przez owe "oślizgi" byli bardzo osłabieni. Rankiem spadł nam z nieba Nellas. Dziwny klimat w tej okolicy, przyzwyczaiłam się że z nieba raczej spadają deszcz i śnieg...
Na wskutek jakiegoś wyładowania magicznego, Rav i Tom bez problemów znaleźli drogę do jakiegoś budynku, chyba świątyni, z której promieniowały wszystkie te dziwy. Weszliśmy do środka - poza Dae, która została na zewnątrz - i dostrzegliśmy wiszący nad ołtarzem dziwny klejnot... Mimo że droga była najeżona pułapkami, udało się tam przeczołgać, unikając przykrych konsekwencji. Rav i Tom spierali się, co z nim zrobić, aż poirytowana Adi cisnęła sztyletem w klejnot, rozwiązując problem. Wybuch rzucił nami aż na ściany.
Ledwo zdążyliśmy się pozbierać, gdy pozostająca na zewnątrz Dae zakomunikowała nam, że coś się zbliża. Tym czymś okazały się stworzenia przypominające byki... Udało nam się je pokonać - wliczając w to rodeo jakie urządziła sobie Dae - ale pozostał drobny problem... Okazało się, że wzrok tych stworzeń mógł zamieniać w kamień, a wampirzyca w nie spojrzała... Tom z Ravem mieli dodatkowy ciężar do niesienia z powrotem do miasta... Na szczęście droga szybko minęła. Niestety niezbyt miło - chłopcy pokłócili się w sprawach magii... Nie rozumiem ich, w końcu obaj jej używają, no ale cóż...
W samym mieście staruszek wypłacił nam wynagrodzenie (z pewnymi potrąceniami) i odczarował Dae, która najwyraźniej nie zorientowała się, że gdy pozostawała kamieniem domalowałam jej wąsy markerem... Na moje szczęście Very Happy
Tak też zakończyła się kolejna nasza przygoda...

[/i]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vivienn dnia Czw 21:58, 20 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vivienn
lubi jak się ją drapie za uchem


Dołączył: 25 Kwi 2007
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:25, 21 Lis 2008    Temat postu:

Dzień piękny i zimowy Smile

Maszerowaliśmy sobie wraz z Tourvi, Mariką, Daewen, Sinem i Celerianem przez las, ciesząc się pierwszym śniegiem. Było naprawdę pięknie, w powietrzu czuć było radosny nastrój zabawy. Ten wesoły spacer przerwało nam niestety dostrzeżenie na drodze wozu... Okazało się, że kupcy zostali napadnięci i okradzeni, mężczyzna na domiar złego był ranny... Razem z Mariką rzuciłyśmy się mu na pomoc, podczas gdy reszta ustaliła detale naszego zlecenia odzyskania skradzionych materiałów.

Bez dalszej zwłoki ruszyliśmy tropem bandytów, znajdując ich w pobliskiej jaskini. Daewen ruszyła "na zwiad", jednak została ogłuszona i złapana... Natychmiast ruszyliśmy jej na ratunek, rozpętała się bitwa, w której bandyci zostali wybici, u nas wszyscy otrzymali drobne skaleczenia, jedynie Sin został ciężej ranny - stracił część dłoni, gdy walczył równocześnie starając się osłaniać Daewen... Tylko jeden z wrogów uciekł, a Celerianowi, który mimo własnych ran pognał za nim, nie udało się go odnaleźć... Póki co mieliśmy inne zmartwienia. Zajęliśmy się skaleczeniami, przy okazji uwalniając dwóch hobbitów - Froda i Sama, którzy zostali porwani i przetrzymywani w tej jaskini. W zamian za uwolnienie Frodo obiecał nam sporą nagrodę od swojego ojca.
Popełniłam tam też największy błąd... Przyjęłam od Daewen jakiś napój i bez zastanawiania się wypiłam go ... Bogini, od myślenia że ona potrafi być bezinteresowna chroń swą naiwną służkę! Mikstura okazała się eliksirem, który sprawił, że słysząc klaśnięcie mimowolnie... przytulałam się... do najbliższego mężczyzny. Na dodatek ten przeklęty wampir nie ma na to antidotum! Bogini, ciężko doświadczasz mnie za moją słabość...

Zabrawszy skradzione towary, ruszyliśmy do kupców i dalej do miasta, gdzie Tourvi i ja ruszyliśmy odstawić Froda i Sama do jego ojca - a hobbici wydawali się niezbyt skorzy do dotrzymania danego słowa... - podczas gdy reszta odprowadziła Sina do jakiej kliniki czy czegoś takiego.
Niespodziewanie wpadłyśmy na Kaerthasa, który jakimś cudem przybył również do tego miasta. Wspólnie udaliśmy się do ojca Froda - Bilba, który okazał się szefem jednej z gildii kupieckich w tym mieście. Wypłacił nam naszą nagrodę, jak również zatrudnił do znalezienia porywacza, działającego ostatnio w tym mieście, co utrudniało gildii Bilba funkcjonowanie.

Następnie udaliśmy się do karczmy, gdzie mieliśmy spotkać się z resztą. Sin pozostał na obserwacji w klinice, my natomiast rozważaliśmy jak wypełnić nasze zadanie. Do tego Tourvi i Daewen miały świetną zabawę - co chwilę klaskały, podziwiając chyba moje zażenowanie gdy na zmianę przytulałam się do Celeriana i Kaerthasa ... Było mi strasznie głupio, ale chłopcy przyjęli moje przeprosiny. Było to uprzejme z ich strony, jednak jakiś wstyd pozostaje... Jak ja nienawidzę tracić kontroli nad własnym ciałem!
Na dodatek dziewczyny zaczęły upijać Celeriana... Domyślałam się, że to się źle skończy, ale co miałam powiedzieć... W którymś momencie nie dość że jakieś osiłki zaczepiły Marikę, to jeszcze okradziono Tourvi... Dziewczyny urządziły burdę. Razem z Mariką i Kaerthasem ewakuowaliśmy się z tej karczmy, zabierając ze sobą Celeriana... Za radą Mariki ocuciłam go nieco zimną wodą... a w sumie to śniegiem. Gdy dziewczyny skończyły się "bawić", przenieśliśmy się do sąsiedniej karczmy.

Reszta została na dole, aby się naradzić, podczas gdy ja zaprowadziłam Celeriana do pokoju, aby uporał się ze skutkami spożycia alkoholu. Oczywiście w tym momencie ktoś musiał klasnąć... Przytuliłam się do Celeriana (strasznie zawstydzona..), a on - już usypiając - przyciągnął mnie do siebie... W tej chwili weszła Tourvi, rzucając jakiś komentarz i zawstydzając mnie jeszcze bardziej... Udało mi się jakoś wyplątać z jego objęć nie budząc go, po czym ułożyłam się i poszłam spać na swoim łóżku... Wiem, że nie powinno się to liczyć, bo ani ja, ani Celerian nie panowaliśmy nad swoimi akcjami... Ale to chyba pierwszy raz gdy leżałam w jednym łóżku z mężczyzną... O, Bogini, wybacz mi to co robię...

Rankiem spotkałam Kaerthasa... On wywołał we mnie jeszcze większy przestrach... Powiedział - ciężko mi to powtórzyć - że mnie kocha. Nie wiem, czy miał być to żart czy co ... Przecież wtedy, po ślubie Daewen i Sina, Ravenus również powiedział mi coś takiego na temat Kaerthasa... Zmówili się aby zrobić mi dowcip? Jeszcze tamta rozmowa z Ravenusem na temat miłości... Nie rozumiem. Może w ten sposób chcą dalej roztaczać nade mną opiekę, ale w taki sposób by nie było już mi tak głupio że ciągle muszą się o mnie troszczyć? Nie rozumiem... Miałam w głowie straszny mętlik, tak więc instynktownie rzuciłam się do ucieczki, starając się znaleźć jakieś miejsce, gdzie mogłabym pomyśleć, odpocząć od tłumu i gwaru miasta... Udało mi się trafić do parku, gdzie w otoczeniu dzieci Natury zaczęłam się uspakajać.

Po jakimś czasie znalazł mnie tam Celerian... Nie wiem, jak się domyślił gdzie mogę być... Odmówił odejścia stamtąd beze mnie... Z drugiej strony nie naciskał bym powiedziała, co się stało, ze co byłam mu bardzo wdzięczna... W końcu zauważyłam, że musiał strasznie przemarznąć, więc zgodziłam się wrócić do karczmy, mając nadzieję że się nie zaziębi przez moją głupotę... Po drodze kolejny raz wyszła między nami rozmowa na temat relacji rycerz-dama. Powiedział, że jego zdaniem nadaję się na bycie damą... Eh, pewnie to było tylko po to, by poprawić mi nastrój... Taka ze mnie dama jak z koziej... em.. tylnej części trąba...

W karczmie czekał na nas Kaerthas... Nie wiedziałam, jak mam się zachowywać wobec niego, więc po dłuższej chwili uciekłam na górę. W końcu postanowili zostawić mnie w spokoju, co więcej Daewen wbiegła do gospody - słychać ją było aż na górze - aby zrobić coś dalej w sprawie naszego zadania. Musiało to oznaczać, że reszta poszła z nią...

Podjęłam decyzję. Postanowiłam opuścić drużynę i wrócić do nich dopiero gdy zacznę być samodzielniejsza i nie będę stanowiła dla nich ciężaru... Spakowałam swoje rzeczy i chciałam wymknąć się z gospody, jednak zatrzymał mnie siedzący na dole Celerian... Powiedział, że pójdzie ze mną gdziekolwiek bym się nie udawała... Było to bardzo miłe... Zapewne wynikało to z jego obowiązku względem swojej damy...

Miałabym pewnie dalsze dylematy, co zrobić, gdybym w końcu nie obróciła się i spojrzała na Celeriana... O, Bogini, najwyraźniej miał gorączkę! Musiał się przeziębić siedząc przy mnie na śniegu... Szybko zaprowadziłam go na górę i ułożyłam w łóżku, ciepło przykrywając. Chciałam zejść na dół po gorącą herbatę, ale zatrzymał mnie. Najwyraźniej myślał, że dalej planuję uciec... Jak mogłabym go tak zostawić? Przyniosłam herbatę, mając nadzieję, że pomoże na przeziębienie... Jednak gorączka nadal trzymała, mimo zimnych okładów. Aż w którymś momencie - nie do końca przytomny - uniósł się i pocałował mnie w czoło ... Było to ... miłe. Nie chcę myśleć, kogo mógł sobie wyobrażać w majakach...

W każdym razie, reszta chyba wróciła z próby rozwiązania zadania... Dokładniej nie wiem, co się działo, bo chyba usnęłam...




Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Rollage yn Astyr - Original RPG Strona Główna -> Loża graczy / Pamiętniki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin