TyrDyt
Gość
|
Wysłany: Pon 14:28, 27 Paź 2008 Temat postu: Dziennik Tyr'a von van tao-san Dyt'a |
|
|
Pierwszy tydzień po opuszczeniu Cesarskiego Legionu
Po niełatwej ucieczce udało mi się wreszcie dostać do pierwszej osady większej od naszego niedawnego obozowiska. Kierowany - jak zwykle - żołądkiem, pierwsze kroki skierowałem do niewielkiej miejskiej karczmy.
I tu pierwszy zonk! W TAWERNIE NIE BYŁO KUFLI!!! Co za chamstwo! Nie wytrzymałem i wciągnąłem tego karczmarza od siedmiu boleści na kontuar. Miał szczęście, że w tym momencie pojawił się czujny ochroniarz, który wyciągnął mnie na zewnątrz.
A tam - następny zonk! Gdy już pokazano mi z bliska kamienistą nawierzchnię drogi, a krew płynąca z pękniętej brwi zakrzepła mi już na powiekach, poczułem na karku coś śliskiego. I mokrego. I... To się ruszało!!! Myślałem, że stracę przytomność. Pal licho ochroniarza, który trzymał mnie w żelaznym uścisku. TO BYŁO COŚ STRASZNEGO!
Dostałem ataku histerii i szybciej niż kiedykolwiek w życiu ruszyłem rzyć spowrotem pod dach. Gdy udało mi się ochłonąć, postanowiłem pojąć się aktu zemsty na tych potworach. Dobyłem noża i z nienawiścią rozejrzałem się wokół. Jedna z bestii spoczywała w rękach pewnej dziewczyny o czerwonawych włosach. Poprosiłem ją grzecznie, żeby mi go oddała, a wtedy ona wpadła w szał! naprawdę nie wiem, co zrobiłem. Jednak mój wrodzony zmysł kazał mi wiać. Nie polemizowałem z nim. Jeszcze nigdy. I pewnie dzięki temu wciąż żyję.
Jak w zwolnionym tempie zobaczyłem, jak kobieta wyrywa z czyichś rąk długi, groźnie wyglądający kij i biegnie w moim kierunku z żądzą mordu w oczach. Wykorzystałem więc imponującą wagę do jak najszybszego oddalenia się poza zasięg ciosu.
Gdy tak uciekałem, nagle zabrakło mi gruntu pod nogami. No, pięknie, pomyślałem. Tylko tyle zdążyłem, nim wpadłem do studzienki.
Jedna dobra strona - Owa kobieta mnie nie dorwała. Gdy udało mi się wygrzebać, wykorzystałem swój wrodzony wdzięk, by przekonać rozjuszony tłum, że żaby jednak nie są dobrym pożywieniem, i że nie będę już ich próbował jeść.
Rozglądając się pilnie za agresorką udałem się na powrót do karczmy. Tym razem zachowywałem się spokojnie. Ze szczątków rozmów doszedłem do wniosku, że otaczający mnie ludzie są niezbyt normalnym, acz względnie bezpiecznym towarzystwem. Postanowiłem jakoś się między nich wkręcić, starym sposobem, od brzegu.
Po opuszczeniu miasta zagadałem do niejakiego Igantiusa, który jednak okazał się zbyt agresywny, jak na mój gust. Potem zapoznałem się z resztą szalonej kompanii.
Razem udaliśmy się w las. Gdy zrobiło się ciemno, Tom coś usłyszał. Ja również dobyłem miecza i już miałem się udać na pomoc pół-elfowi, gdy nagle z krzaków wyleciały straszliwe potwory.
Jeden z nich mnie złapał i krzyczącego i wymachującego mieczem uniósł (musiał być BARDZO potężny). Już myślałem że zginę zakąsany na śmierć w jakiś krzakach. Straciłem z oczu kompanię. Zacząłem się modlić, chociaż nawet nie wiem do kogo.
Wtedy na niebie, niedaleko niosącego mnie potwora , zapaliło się kilka jasnych świateł. Myślałem, że to pochodnie, ale na tej wysokości?! Nagle owada poraziła szkarłatna błyskawica. Powietrze przeszył suchy trzask, wypełniła woń ozonu. Ktrzyknęłem przerażony, widząc pędzącą na spotkanie z moją twarzą ziemię. Moje modły zostały wysłuchane. Jednak ten ktoś mógł przewidzieć, że zabiję się o ziemię!!!
Przewidział.
Gdy już zamknęłem oczy, by nie wiedzieć śmierci, poczułem, jakbym hamował. Gdy otworzyłem jedno, spostrzegłem, że wiszę kilka metrów nad ziemią, a nade mną wirują te zbawcze światła.
Nagle mnie zaczęły unosić w swoim kierunku. Między niemi pojawił się okrągły, biały, świecący otwór. Wtedy i mnie poraziła szkarłatna błyskawica. Poczułem jedynie smród płonącej odzieży...
Dziennik który właśnie znalazłeś, miał na okładce napis. Brzmiał on:
Tyr von van sao-tan Dyt
A poniżej niego widniała złota myśl:
Dobry kebab nie powinien piszczeć
Ostatnio zmieniony przez TyrDyt dnia Pon 14:42, 27 Paź 2008, w całości zmieniany 3 razy
|
|