 |
Rollage yn Astyr - Original RPG RyA - Forum
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Iggy_the_Mad
gada z toporami
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 2086
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 0:15, 05 Kwi 2009 Temat postu: Dziennik Lorda Toma |
|
|
/*
*/
Walka z Ryczerzem Śmierci
Trzeci dzień - poranek
Dzień mój zaczął się marnie. Nie dość, że zostałem zbudzony przez deszcz, to na dodatek zgubiłem ślad moich towarzyszy. Ich zadanie było misją samobójcza na którą nie mogłem się pisać, lecz zostawić ich nie mogłem, dlatego od kilku dni wędrowałem ich tropem pozostając w ukryciu. Jest to trzeci dzień mego ‘śledzenia ich’ oraz przedwcześnie ostatni. Na dodatek nie znam tych części lasu i kompletnie nie wiem gdzie jestem. Postanowiłem ruszyć w stronę w którą prowadziły ostatnie ślady mych towarzyszy.
Trzeci dzień – południe
Kilka godzin minęło a ja nawet nie znalazłem traktu, już o śladach mych towarzyszy nie wspominając. Zupełnie jakby los był dla mnie dziś kapryśny. Dodatkowo czuję się tak, jakby ktoś mnie obserwował cały czas. Nie są to tereny należące do elfów, więc czuję się raczej zaniepokojony.
Trzeci dzień – wieczór
Posiliwszy się przypadkowo napotkaną dziczyzną – stawiała silny opór, lecz nie ma to jak dobry toporek – postanowiłem zaprzestać włóczenia się. Niektóre miejsca zdawały mi się już być znajome, świadcząc o tym, że chodzę w kółko. Znalazłem niezamieszkałą jaskinię, w której postanowiłem spędzić noc.
Czwarty dzień - poranek
Zbudziły mnie szelesty które przywiał wiatr. Ktoś się zbliżał. Chwyciłem za miecz i wykradłem się z jaskini. Nim jednak zdążyłem oddalić się od jaskini, usłyszałem odgłos cięciwy oraz świst strzały. W porę odskoczyłem, lecz strzała najwyraźniej nie była wycelowana by mnie zranić gdyż wbiła się w miejsce tuż przede mną.
„He He He,” gdzieś z oddali doszedł mych uszu śmiech, lecz echo uniemożliwiało mi zlokalizowanie przeciwnika. „Dość uważny jesteś, obcy. Wiedz, że wycelowanych w Ciebie są trzy inne strzały z różnych miejsc. Opór jest bezcelowy.”
„Czego chcesz? Jestem tylko wędrowcem, nie posiadam złota ani skarbów,” odpowiedziałem.
„Jak na wędrowca posiadasz dość intrygujący pierścień i medalion, nie sądzisz? Obawiam się, iż kiedyś możesz nimi zwrócić niepowołaną uwagę. Oh, zaczekaj… właśnie to zrobiłeś. He he he!”
„Rzuć je na ziemie i możesz odejść nie zraniony,” rzekł inny głos z innego miejsca. Był bliżej niż poprzedni, mogłem mniej w przybliżeniu rzec, skąd.
„Weźcie pierścień,” rzekłem, zdejmując ów przedmiot z palca i rzuciłem na ziemię, „lecz medalionu nie dam. Nie jest złotem,” po czym zrobiłem kilka kroków w bok by odejść. Ku memu zdziwieniu nie zostałem zaatakowany, więc odszedłem. Szkoda mi pierścienia, lecz życie mi cenniejsze.
Siódmy dzień - południe
Ostatnie trzy dni były totalnym marnowaniem czasu. Czułem jednak, że coś mrocznego zbliża się. Nie wiem czemu, ale przerażało mnie to. Powoli słońce znikało za drzewami, mimo, że było jeszcze południe. Wiatr się wzmagał, ptaki przestawały śpiewać. Znajome uczucie nicości sprzed lat zaczęło mnie ogarniać. Wędrowałem dalej, czując, iż jestem blisko traktu. Kilka razy zdawało mi się usłyszeć ryk koni w oddali.
W kilka godzin później me serce skoczyło mi do gardła. Głuchą ciszę przeszyło rżenie konia. Nic przerażającego by w tym nie było gdyby nie to, że znałem ten głos. Był to Ogier Śmierci, rumak Jeźdźcy Śmierci. Spotkałem jednego z nich tylko raz, wiele lat temu, lecz do dziś budzą we mnie lęk. Zacząłem uciekać, nie bacząc już na to gdzie, bowiem wszędzie jest lepiej niż stanąć twarz w twarz z jednym z nich. Me siły zaczęły mnie jednak zawodzić. Jeźdźca był coraz bliżej, jego śmiertelna aura wysysała ze mnie siły. Nie mogąc dalej biec schowałem się za drzewem, mając nadzieję, iż Jeźdźca przejedzie nie zauważywszy mnie i oddali się do jakiegokolwiek swego biznesu. Serce mi waliło jak młot gdy wpatrywałem się przed siebie, wsłuchując w odgłosy ogra śmierci. Ku memu zaskoczeniu i przerażeniu uprzednio słyszalny galop zmienił się w powolny stęp, a gdy był już blisko, ucichł totalnie. Po chwili usłyszałem łomot spowodowany ciężarem jeźdźcy schodzącego na ziemię. Czego tu szuka ta kreatura? Cóż. Nie ma innego rozwiązania, szuka mnie. Wziąłem głęboki wdech i wyszedłem zza drzewa – lepiej stawić czoła swym lękom niż żyć w ukryciu. Me oczy ujrzały jedynie ogiera, czarnego z jarzącymi się biało-niebiesko ślepiami. Nigdzie nie widziałem jeźdźcy. Gdy się obróciłem, boleśnie odnalazłem go. Jego pięść otulona płytową zbroją zderzyła się z moją twarzą wytrącając mnie z równowagi tak, że padłem na ziemię. Oszołomiony usłyszałem jedynie jak jeźdźca wyciąga swój miecz. Nie mając lepszego pomysłu, wymamrotałem słowa:
„Bogini wspomóż!”
Światłość mnie otoczyła, wzmacniając mnie duchowo i fizycznie, rozpraszając negatywną aurę jeźdźcy. Lecz ten nawet się nie cofnął. Szybko wyturlałem się z miejsca gdzie sekundę później spoczywało ostrze jeźdźcy wbite w ziemię. Wstałem i dobyłem swego Szatapa oraz miecz, lecz gdy chciałem zadać coś, zwątpienie mnie przeszło. Zbroja jeźdźcy była naprawdę solidnie wyglądająca, do tego wyposażony był w ogromną tarczę nabijaną kolcami. Atakowanie go byłoby bardzo nierozsądne. Mój przeciwnik wykorzystał chwilę mego zamyślenia by mnie odrzucić w bok potężnym kopnięciem, wykupując sobie czas na wyciągnięcie z ziemi miecza. Lęk i bezsilność zaczynały ponownie nasilać się we mnie, światłość nie była wystarczająco silna.
„Czego ode mnie chcesz?!” zawołałem.
W odpowiedzi jeźdźca stanął normalnie, uprzednio wyciągnąwszy swój oręż i rzekł:
„TWEJ DUSZY” odpowiedział swoim chłodnym, pustym głosem, wskazując swoim mieczem na mnie.
Teraz miałem okazję się przyjrzeć jego mieczu dokładniej. Nie był to zwykły skrawek metalu, lecz prawdziwe, mosiężne ostrze runiczne. Byłem w ogromnych kłopotach. Więc to był prawdopodobnie mój koniec. Siły mnie opuszczały, w mej głowie zradzał mi się chaos, głosy chcące walczyć oraz uciekać. Jeźdźca zaczął powoli iść ku mnie. Było to bardziej przerażające niż miałby na mnie w pełnym biegu zaszarżować. Czułem się bezradny. Głos w mej głowie mówił „walcz!”, lecz nie widziałem w tym najmniejszego sensu. Lecz po chwili inny głos mi rzekł, „jak zginąć, to z honorem”. Tak więc postanowiłem. Powstałem i ruszyłem na mego przeciwnika. Jego płytowa zbroja spowalniała jego ruchy, co było dla mnie dające nadzieję, której jeszcze przed chwilą nie było. Podbiegłem do niego, pod pozorem ataku, chybiając. Jego reakcja obronna była powolna, lecz omal mnie nie trafił tarczą. Czarna magia musi go wzmacniać, pomyślałem. Jego zbroja natomiast zdawała się nie mieć żadnych słabych punktów. Coś mocnego uderzyło mnie w plecy, powalając mnie na ziemię. Był to ogier jeźdźcy który przebiegł po mnie, łamiąc mi przy tym żebro. „Więc to koniec,” pomyślałem sobie.
Nieoczekiwanie nieopisany gniew i nienawiść zapanowały nade mną. Moje ciało przestało słuchać mojego głosu rozsądku i było kierowane moją rządzą krwi, która ostatnio zdawała się być coraz silniejsza. W tej chwili dotarł do mnie brutalny fakt – nie był to mój obłęd spowodowany rozpraszającym Szatapem, lecz coś innego, coś co zaczęło wzbudzać we mnie przerażenie. Wsparłszy się o miecz powstałem i spojrzałem na swego przeciwnika. Jego gruba, czarna, płytowa zbroja oraz nabijana kolcami tarcza przestały zdawać mi się nie do przebicia. Wydałem z siebie ogłuszający ryk pełen nienawiści i zacząłem szarżować na Jeźdźcę Śmierci. Ten przyjął pozycję obronną, okrył się tarczą i wsparł nogami gotów odeprzeć atak – lecz zamiast tego, niczym kilkuset kilowy taran ruszył na mnie biegiem z tarczą na przedzie. Kilka kroków nas już dzieliło, drzewa mijały nam w rogach oczu, wiatr rozwiewał mi włosy. Byliśmy już w zasięgu broni, był to czas by uderzyć. Wzniosłem toporek, on wzniósł swą tarczę. Uderzyłem w nią z siłą, której nie sądziłem iż posiadam. Ziemia pod nami się zatrzęsła od mocy uderzenia, a czarna tarcza Rycerza Śmierci z głuchym huknięciem ustąpiła przed Szatapem, rozlatując się na trzy części. „Miecz!” zawołało coś w mej głowie. Kątem oka zobaczyłem, jak przeciwnik wzniósł na mnie swoje potężne, lśniące runiczne ostrze, wzmocnione czarną magią. W odpowiedzi zrobiłem obrót by uniknąć jego silnego uderzenia, kontr-atakując wprawionym w ruch mieczem. Ostrza zderzyły się. W dokładnie tym samym momencie poczułem, jakby piorun przeszedł z wielkim, głuchym hukiem pomiędzy mieczami. Oba nasze ostrza roztrzaskały się z taką siłą, że ich odłamki wbiły się w nasze ciała, penetrując nawet zbroję Rycerza Śmierci. Magiczna fala uderzeniowa spowodowana rozładowaniem magii w runicznym ostrzu Rycerza śmierci odrzuciła nas na kilka metrów, dodatkowo wprawiając odłamki mieczy w jeszcze większą prędkość. Poczułem, jak plecami uderzam o coś twardego, a me lewe ramię przeszył ból, niczym rozgrzany do białości miecz wbijający się w ciało. Ból był tak wielki, że straciłem przytomność.
Gdy się zbudziłem, zaczynało już świtać. Powstanie na nogi nigdy nie sprawiło mi tyle trudności co teraz. Moje ramię było pełne bólu, lecz gdy spojrzałem na nie, rana była już zasklepiona. Wyglądało na to, iż rozgrzany metal zasklepił ranę tuż po wejściu, tak, że niemożliwe było dla mnie wyjęcie tego. Posiadałem kilka innych ran, lecz były one tak głębokie, że odłamki miecza przeszły na wylot. Było to bardzo bolesne. Krwawiąc, nie mając czym opatrzyć ran ruszyłem przed siebie, poszukując jakiejkolwiek drogi na trakt. Po chwili bezcelowego człapania potknąłem się o coś, co okazało się być moim przeciwnikiem – a raczej jego pustą zbroją. Zabity przez jego własne ostrze przestał istnieć na materialnym planie, jego dusza była wreszcie wolna. Tuż obok na ziemi znajdywały się szczątki mego miecza, niegdyś należącego do dowódcy jednego z oddziałów paladynów z Algerande. Im bliżej sięgałem ręką by pozbierać szczątki, tym głośniejsze stawały się głosy w mojej głowie, które dopiero zauważyłem. Były to stłumione krzyki pełne bólu… przez chwilę się zastanawiałem czy to nie moje własne, lecz wyjaśniłem sobie, iż było to echo finalnej śmierci Jeźdźcy. Gdy chwyciłem za oddzieloną od ostrza rękojeść, dziwne, chłodne uczucie mnie przeszło. Ciarki przeszły moje ciało paraliżując je. Tkwiący w mym ramieniu kawałek ostrza ponownie przyprawił mnie o ogromny ból. Opadłem na kolana, starając wesprzeć się zdrową ręką, lecz nie mogłem nią ruszyć. Padłem po chwili na twarz, tracąc tym samym przytomność.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Iggy_the_Mad dnia Pią 3:29, 19 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Iggy_the_Mad
gada z toporami
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 2086
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 21:24, 27 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Pozna jesien, Zachodnie granice Algerande
Tego juz bylo za wiele. Po dlugim czasie szukania mojej wilczycy w nieznanym, w koncu natrafilem na jej slady. Nie byly to jednak pocieszajace slady. Nie dosc, ze znajdywalem sie w gorach, zza ich pasma dostrzegalem wiecznie czerwone niebo Malsivirii. Nie widac bylo ani slychac lokalnej fauny, zupelnie jakby wszystko wyginelo. Nawet flora zostala zmieniona drastycznie w porownaniu do normalnych lasow. Drzewa byly powiginane i doslownie pozwijane. Silna magia wchodzila w gre. Pomimo iz nie czulem jej, jej cien przerazal mnie nawet teraz. Czulem jednak tez obecnosc mojej wilczycy. Czulem, ze jest zywa... lecz uczucie to bylo nieswoje. Zaglebilem się w nieznany mi las w poszukiwaniu jakichkolwiek sladow.
Po godzinach szukania nie znalazlem nic poza okoliczna karczma oraz wedrujacego po drodze karła-cyklopa. Przedstawil się jako Gzug. Od niego dowiedzialem się, ze ta okolica jest pod wplywem magii pewnego czarnoksieznika zwanego Tyberiuszem. On ponoc kontrolowal wszystkie zwierzeta w danej okolicy. Na ta wiesc przeszyl mine gniew. Żaden mag nie powinien wykorzystywac swojej 'wiedzy' i mocy do kontroli natury. Jest to nienaturalne. Dodatkowo, od Gzuga dowiedzialem się kolejnej informacji, tym razem bardziej przydatnej niż same zle wiesci. W okolicy znajdywala się jaskinia, do której zadne zwierze się nigdy nie zapuszczalo, gdy jeszcze posiadaly wlasna wole. Postanowiłem ja zbadac, jako iz był to mój jedyny trop.
Minelo troche czasu zanim znalazlem wspomniana grote. Nie dziwie się czemu zwierzeta ja omijaly. Gdy się zblizalem przechodzily mnie dreszcze, mysl o zawroceniu byla coraz silniejsza. Wzialem się w garsc, gdyż to nie był mój los o który mi chodzi. Zanurzylem się w ciemny korytarz. Napotkalem na masywne kamienne wrota – wrota które byly uchylone. Powoli wszedlem do srodka. Znalazlem się w raczej gustownie udekorowanym korytarzu. Czerwonny dywan i kamienne sklepienie oswietlane bylo przez pochodnie zawieszone na scianach wypelnionych drewnianyim panelami. Na drugim koncu korytarza znajdywaly się kolejne drzwi, takze uchylone. Czyzbym mial spotkac owego Tyberiusza szybciej niż się spodziewalem? Stanowczo ruszylem przed siebie i wkroczylem do pomieszczenia o srednich rozmiarach. Na scianie z drzwiami przez które przeszedlem znajdywaly się regaly z ksiazkami. Po obu stronach pomieszczenia przy prostopadlych scianach do drzwi znajdywaly się dwa stoly, zawalone roznymi zwojami, ksiegami oraz przyzadami alchemicznymi. Na srodku stal niewysoki stolik z krysztalowa kula. W rogu pomieszczenia natomiast znajdywalo się w miare wysokie lustro... a przed nim wysoka postac ubrana na czarno. Powitalem go raczej chlodno, z gory narzucajac iz to on był za wszystko odpowiedzialny. Z krotkiej konfrontacji wyszlo, iz jenak rozmawiam z niewlasciwa osoba. Z gniewu odepchnalem elfa nekromante ze swojej drogu, rzucajac go na lustro. Bezposrednio skierowalem się do kolejnych drzwi naprzeciw poprzedniemu korytarzu. W calym moim pospiechu i podirytowaniu nie zauwazylem nawet, iz elf został przez lustro 'wessany' do srodka.
Po dluzszej drodze przez krete korytarze w koncu zaczalem isc ku gorze.Wygladalo na to, ze zaczalem się wspinac w gore jakiejs wiezy, gdyż na pewno bylem już ponad poziomem ziemi. Moje przekonania byly sluszne. Szybko znalazlem się niemalze na szczycie wiezy, gdzie spotkalem kolejna osobe. Tym razem był to on – Tyberiusz. Lagodne poproszenie o odwrocenie jego uroku nie pomoglo, lecz z krotkiej rozmowy wyniklo, iz był raczej z tego dumny. Oslepiony gniewem, zaszarzowalem na atak. Glupota to bylo, gdyż nie mialem zadnej obrony przeciw jego magicznym atakom, a moje wlasne byly zagrozeniem dla samego siebie. Walka byla dluga i wyrownana, lecz wiedzialem ze jeżeli zaraz nie wygram, padne z sil i utrace swe życie. Na moje szczescie uwaga czarnoksieznika zostala odwrocona. Drzwi do jego komnaty otworzyly się, a przez nie wkroczyly nie takie obce mi osoby. Tyberiusz zdawal się być tym faktem wyraznie zaskoczony. Wykorzystalem ten element zaskoczenia dla swojej przewagi. Skupilem ostatki swoich sil na rzuceniu skoncentrowanego swietego swiatla by go oslepic. Efekt zaklecia był skuteczny, lecz kosztowal mnie niemalze ostatki sil. Poki jeszcze moglem, ruszylem na czarnoksieznika z mieczem i toporkiem, nadziewajac go na miecz i skracajac go o glowe przy uzyciu Szatapa. Po tym akcie, osunalem się o najblizsza sciane. Już przywyklem do widoku moich towarzyszy w najdziwniejszych sytuacjach. Yrsa wraz z Masterem zajeli się opatrywaniem mych ran. Bylem tak wyczeprany, iz nie bylem nawet w stanie im podziekowac za to.
Okazalo się, ze druzynka przybyla tu w celu nie tak innym jak mój wlasny. Przybyli zgladzic czarnoksieznika dla nagrody. Jako, iz nie w moim interesie lezalo odbieranie nagrod pienieznych, wreczylem glowe Tyberiusza w rece Tou. Po tym, wraz z Ravenusem zaczelismy szukac figurek które magus uzywal do zniewolenia zwierzat. Bedac pewny swojego zwyciestwa, Tyberiusz nawet zdradzil mi jak zdjac jego zaklecie. Glupiec. Nie minelo dużo czasu zanim znalezlismy owe figurki i roztrzaskalismy je, uwalniajac niewinne zwierzeta z ich niewoli. Przy okazji dowiedzialem się, iz Tourvi poszukuje swojego Demona.
Przy uzyciu kilku magicznych narzedzi dostepnych w labolatorium Tyberiusza, ustalilismy mniej więcej polozenie jej zwierzaka. Niestety, bylo to na wrogim terytorium. Znajdywal się blisko wschodnich granic Malsivirii. Po wyjsciu z wiezy Tyberiusza zostalismy powitani przez moja wilczyce. Master zdawal się być tym faktem raczej... rozproszony. Nie tracac czasu udalismy się na zachod, za granice. Ze zmeczenia nie pamietam co się dzialo doklaniej, lecz pamietam ze gdy rozbilismy oboz to ja wraz z Kalem dostrzeglismy jakiegos intruza. Kal poszedl sam go tropic. Gdy nie wracal dluzsza chwile, postanowiłem ruszyc za nim. Niestety, bylo zbyt ciemno i musialem się zgubic.
Swoja droge odnalazlem dopiero rano. Odnalazlem slady moich towarzyszy i ruszylem za nimi. Wreszcie w oddali zaczalem slyszec ich... ich wrzaski. Gdy bylem już zza wzgorzem za ktorym się znajdowali, uslyszalem odglosy walki. Gdy się wdrapalem na skale, ujrzalem ich. Ich przeciwnikiem byli satyrzy, grupka ilosciowo tak samo wielka jak moich kompanow... odjac jednego naszego który wlasnie bez zycia osunal się na ziemie wypuszczony z uscisku jednego z demonow. Oni musieli potracic swoje zmysly rzucajac się na nich. Bez myslenia zrobilem rownie glupia rzecz, jaka bylo ponownie wykorzystanie mojego najnowszego tricku. Skoncentrowalem się na rzuceniu swiatla by oslepic, lecz nie satyrow, gdyz moglo by to je rozjuszyc, a swoich towarzyszy. Pamietam, jak zaczalem gadac od rzeczy do moich kompanow jakby byli moimi przeciwnikami, ale co innego mialem zrobic? Inaczej wszyscy bysmy zgineli. Satyry nieco zdziwione scena, zaprzestaly walki i zgodzily się na moja wymiane – w zamian za wypuszczenie ich mogą wziac mnie. Tak więc nastapila wymiana. Rav zaczal mnie wyklinac wraz z Kalyarem, zupelnie jakbym to ja był odpowiedzialny za smierc ich kompana.
Tak więc, obie grupy poszly w swoja wlasna strone. Ja bylem znow gotow stawic czola czekajacym mnie cierpienia z reki wladcy demonow... lecz po dotarciu na miejsce zostalem wielce zaskoczony.
[/color]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Iggy_the_Mad
gada z toporami
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 2086
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 21:26, 27 Gru 2009 Temat postu: |
|
|
Zima, swieta.
Po dokładniejszym zbadaniu sytuacji, która do teraz mnie zaskakuje, postanowiłem powrócić do domu moich kompanów. Dni mi zajęła droga do naszego planu zawieszonego pomiędzy światami. Powitany zostałem jedynie nienawiścią i gniewem.
Pomijając żałosny wypadek z jakimś tortem, który wylądował na ścianach i osobach, wliczając mnie, był to Rav, który zrobił pierwszy ruch. Nie mogłem uwierzyć, po tym, co dla nich zrobiłem, on mnie obwiniał za śmierć osoby, na której nie miałem najmniejszego wpływu. Z początku nie chciałem z nim walczyć, lecz uległem memu gniewowi. Zmęczony byłem moja stałą cierpliwością. Oh, ile to można czekać na to az ludzie przejrzą na oczy. Chce walki, to będzie ja mieć. Yrsa próbowała nas rozdzielić i uspokoić, co skończyło się jednym prostym zakleciem usypiajacym od strony maga – honowory gest, zaiste. Rozpoczela się wymiana ognia, doslownie rzec mowiac, oraz wymiana uderzen toporka i miecza. Salon szybko padl ofiara naszej obrony poprzedzajacych ciosow. Sciany zostaly przypalone, swiateczna choinka stanela w ogniu. Kaerthas został zwabiony wonia ognia i szybko wpadl w gniew widzac nas walczacych. Gniew go zaslepia, zgubi go to kiedys. Wszedl nam pomiedzy ogin, wyrzucajac mojego przeciwnika przez okno po czym kierujac się na mnie. Rav nie był uprzedzony co do akcji czerwonego genassiego, ja jednak posiadalem ta przewage. Dla jego wlasnego dobra obrocilem swiatlo przeciw niemu, skutecznie oslepiajac go chwilowo. Nic mu nie będzie, nie mam z nim na pienku. Wykorzystujac jego zdezorientowanie, wyskoczylem na zewnatrz by ponownie stawic czola magowi. Niehonorowe byloby atakowanie lezacego, dalem mu czas na zebranie sil – oraz wyniesienie nieprzytomnej Yrsy z planacego domu. W calym tym zamieszaniu nie zauwazylem nawet Vivienn, która przemknela między nami gdy wciąż bylismy w chacie. Rav wykonal następny ruch. Jego umiejetnosci telekinetyczne wzrastaja, nie da się ukryc tego faktu. Potrafi polaczyc elementy magii z walka wrecz – tak dobrze jak ja to robilem za starych czasow. Może i walczylismy teraz przeciw sobie, lecz obaj mielismy wzajemny respekt. Gdybysmy mieli odrobine czasu, na pewno bysmy wymienili lyki wina. Podczas gdy oczekiwalem iz zada kolejny cios, Ravenus nagle zaprzestal walki, rozgladajac się w okolo oszolomiony. W jego oczach zauwazylem strach... jego oczy same zas zmienily wyglad. Zrenice przybraly ksztalt klepsydr. W tym momencie zaczalem mu wspolczuc. Nie bylem pierw pewien, ale jasne okazalo się ze ten magus jest nosicielem jednej z gorszych klatw jakie można spotkac. Zapomnielismy o walce. Z rozmowy która nastapila chwile pozniej, pewny był już fakt klatwy. Bogowie, znam ta klatwe, lecz nie w Astyrii. Czyzby moje akcje, moja ucieczka przed mym losem otworzyla przejscie dla Niego do Astyrii? Czy wszystko co zrobie ma katastroficzne konsekwencje?
Wrocilismy do wnetrza. Pozar został ugaszony. Seoz wiernie opiekowal się już spiaca Yrsa, z której Rav moment pozniej zdjal klatwe. Wtedy zobaczylem, iz nie ma dla mnie tu miejsca. To był ten moment, w ktorym postanowiłem zrobic cos, co powinienem zrobic już dawno temu. Nie moglem narazac moich kompanow na mnie i na mroczny cien który się za mna ciagnie. Był to czas by odejsc, odejsc na dobre. Wbrew moim oczekiwaniom, probowali mnie zatrzymac. Nie pamietam już dokladnie co im powiedzialem, może powiedzialem im więcej niż mialem, lecz moje problemy są tylko dla mnie do znoszenia, nie dla nich. Nawet na Mastera się natknalem... ogarnal mnie smutek, jakiego od lat nie doswiadczylem.
Tak się skonczyla moja przygoda. Tak się zakonczyl jeden z wielu rozdzialow mego zycia i zaczal kolejny, nie majacy nic wspolnego z poprzednim.
Przynajmniej tak mi się wydawalo do czasu.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Iggy_the_Mad
gada z toporami
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 2086
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Sob 12:34, 17 Lip 2010 Temat postu: |
|
|
Zapominać nie można
Minęło trochę czasu, nie powracałem do drużyny jako stały członek. Przestałem z nimi podróżować, lecz w pewien sposób pozostałem w kontakcie. Pewnego dnia dotarły mnie słuchy o ślubie Ravenusa oraz Yrsy. Pomimo, iż miałem ważne sprawy na głowie, jakoś udało mi się dotrzeć w miare wcześnie na zebranie.
Zabawa była przyjemna, lecz dość szybko musiałem opuścić towarzyszy by zająć się ważnymi sprawami. Coś dziwnego się ze mną działo, moja pamięć zaczęła mi płatać figle. Na daną chwilę nie jestem sobie w stanie przypomnieć, co było pierwsze: Ślub Rava czy jego wprowadzenie się do Morlag Zhar.
Tak, opowiem teraz może o mym nowym domu. Morlag Zhar jest tym, co pozostało z majestatycznego Zamku Wuja. To miejsce niegdyś istniało w nieznanej mi do tej pory części Astyrii, bowiem było to miejsce sekretne, nie oznaczone na żadnej mapie i znane jedynie członkom Zakonu Białego Smoka. Pewnego dnia jednak, obawiam się, iż nawet z mojej winy, na Astyrię przyzwane zostały Daemony, potworne sługusy Siedmiu. Moimi własnymi ustami zostały one przyzwane podczas mego pobytu w Malsivirze, wbrew mej własnej woli. Lecz o tym nie chcę wspominać. Ile Daemonów zostało przyzwanych, nawet ja sam nie wiem, lecz posłane one zostały na kluczowe miejsca w Astyrii, w tym Zamku Wuja.
Teraz jestem też w stanie zdradzić pewien sekret. Fundamentalne pytanie dręczące śmiertelnych od pokoleń. Dlaczego Malsivirskie demony nie przebiją się przez od wieków utrzymywane granice Algerande? Gdyby tylko chciały, mogłyby - z trudem, lecz jednak - przebić się i wypłynąć na resztę Astyrii. Odpowiedź jest prosta, aczkolwiek zajęło mi to wiele lat by zrozumieć i zaakceptować. Malsiviria nie jest demonicznym przyczółkiem mającym rozpocząć inwazję tego świata. Mówiąc prawdę, jest zupełnie na odwrót. Malsivir, pomimo całego swojego zła, bronią Astyrii przed czymś... znacznie gorszym. Jednak nie robią tego z własnych dobrych intencji.
Z jakiegoś powodu, bariery wymiarów odcinające demoniczne plany pękły, otwierając drogę do (oraz, najważniejsze, z) innego, bardziej mrocznego planu. Krótko mówiąc, w piekle rozpętało się prawdziwe piekło. Malsivirskie demony zostały wysłane na powierzchnie Astyrii by ubezpieczyć jedyne bezpośrednie wyjście z owych demonicznych planów, konkretnie zwanych Aghateu Inamor i Hallarah. Bowiem z mrocznych wymiarów zaczęły wydobywać się potwory o których nawet najmroczniejsi władcy piekieł wspominają ze strachem. Jeżeli owe istoty wydostałyby się na Astyrię, oznaczałoby to zgubę dla wszystkich demonów.
Demony są bowiem w posiadaniu starożytnego artefaktu zwanego Sercem Astyrii. Jest to artefakt nie wiele mający wspólnego z Astyrią, lecz jego moc jest niepodważalna. Artefakt ten jest w stanie zaklejać plany i wymiary, lecz może być jedynie użyty na niespecyficznych (nie piekielnych, przeklętych ani świętych) terenach. Plan demonów jest prosty, aczkolwiek by się o nim dowiedzieć, Anetoth, a przy czym i ja, staneliśmy o włos od losu gorszego od śmierci. W przypadku jeżeli demony nie będą w stanie odeprzeć ataku mrocznych istot, Hallarah (jako iż Aghateu i Inamor są już odcięte przez mroczne istoty) zostanie ewakuowane do Astyrii, z której zostanie wydarty nowy wymiar by zastąpić strate starych ziem. Jaki wpływ na Astyrię może mieć ten ewentualny proces, tego nie jesteśmy w stanie powiedzieć, gdyż klejnot został użyty tylko raz, by otworzyć Piekielną Szczelinę do Astyrii.
To odkrywszy, zacząłem desperacko szukać powrotu do mojego starego świata... coraz więcej pytań się rodzi, a odpowiedzi nie przybywa.
Wracając do tematu mojego nowego domu, Morlag-Zhar, tajemnicza wieża, jest jedynym elementem który przetrwał po ataku Daemona. Jednak, ów atak wybił całe otoczenie z materialnego planu Astyrii na plan pmiędzy światami... ironicznie, na ten sam plan na którym znajduje się Dreygenwood. Morlag-Zhar jest wieżą która kiedyś pewnie należała do jakiegoś uczonego lub mądrego magusa. Jest wysoka i przesycona magią, pełna pułapek oraz zapomnianej wiedzy. Jest wystarczająco duża, iż zaproponowałem Ravenusowi aby się do niej wprowadził - jaki mag by pogardził dostępnymi tu tomami zagubionej wiedzy?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Iggy_the_Mad
gada z toporami
Dołączył: 19 Kwi 2008
Posty: 2086
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5
Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 13:47, 29 Sie 2010 Temat postu: |
|
|
Ósmy dzień pobytu w Astyrii
Droga dłużyła się, lecz zmuszeni byliśmy wziąć drogę na około bagien. Już raz tam się tam zapuściłem i omal życiem nie przypłaciłem. Kilka dni drogi więcej na pewno nie będzie takie złe. Poza tym, Alkor i Natalia trzymają się nawet nieźle. Póki co podoba im się. Bagna przypominały im nieco Puszczę Zaginionych w Nethamarze, ich dom, który teraz spowiła Wieczna Ciemność... Całe szczęście, że nie byli za bardzo zżyci ze swym domem, oraz, podobnie jak ja, przywykli do życia w podróży. Alkor tylko siedział ostatnio dość cicho. Nawet za cicho jak na niego...
Szliśmy przed siebie, nie wiedząc dokładnie gdzie. Żałuję teraz, iż nie narysowałem wtedy map tego miejsca. Będzie to pierwsza rzecz jaką zrobię po zakotwiczeniu w jakimś miasteczku.
Minęliśmy właśnie miasteczko Rivendare. Słyszeliśmy, że w Nastuzn toczy się Weekendowy Targ. Postanowiliśmy sie tam udać.
Spokój naszej wędrówki został naruszony. Gdy zboczyliśmy z traktu aby chwilę odpocząć, napadły nas zwierzoludzie. Był ich tuzin łącznie -- pół tuzina gnolli i kolejne pół tuzina jaszczuroludzi z łukami. Cóż. Niezaplanowana rozrywka. Odpieraliśmy ich atak z łatwością, nie chcieliśmy skrzywdzić ich bez powodu. Zwierzoludzie jednak nie były zbyt mądre i nie wycofali się. Cała zabawa ustała, gdy na polanę wbiegło troje innych wędrowców. Dwóch mężczyzn i kobieta. Wyglądali dość młodo, widać, iż rządni przygód. Rzucili się nam na pomoc. Wtedy to zwierzoludzie przestali się z nami bawić i skupili bardziej na walce. Niestety dla nich, przegrywali. W wirze walki jednak banda nieznanych, oraz Alkor, zniknęli. Szlag by. Mam nadzieję, że w mieście się odnajdziemy.
Doszliśmy do miasta i zawitaliśmy do świątyni Nastuzna, by uleczyć zadrapania. O Alkorze ani bandzie podróżników nikt nie słyszał, lecz w świątyni panował ponury nastrój. Okazało się, że dzisiejszego dnia zamordowany został lokalny czarodziej, ich bliski przyjaciel. Będę musiał się dowiedzieć to i owo o sytuacji... Tymczasem jednak, ja i Natalia potrzebujemy odpoczynku. Nie martwiliśmy się o Alkora. Wiemy, iż poradzi sobię. Zapewne do jutra wieczora się pojawi w mieście jakby nigdy nic i opowie co się stało przy kuflu piwa.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Iggy_the_Mad dnia Nie 13:48, 29 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|