 |
Rollage yn Astyr - Original RPG RyA - Forum
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Kaerthas
wielkie, czerwone lichowieco
Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 1871
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Z płonących kręgów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 13:55, 07 Wrz 2008 Temat postu: Dziennik Kaerthas'a |
|
|
Pierwszy wpis
Lekko podłamany wczoraj w nocy, gdy się obudziłem (pamiętam tylko że Viv powiedziała że kocha Celeriana... buhuhu... zabiję go później) zauważyłem że większość śpi, że dwaj nowi są po drugiej stronie polany (skąd tam się wziąłem nie pamiętam) i elfy... chwila elfy? niby nic złego, ale te elfy celowały w Viv z łuku. O nie nie dam jej zrobić krzywdy i bez namysłu zawinąłem sztylet w kawałek materiału, podrzuciłem obok Viv i zaatakowałem w bara w pierwszego. To wystarczyło aby za mną pobiegli. Jeden z nich zaczął mnie doganiać, odwróciłem się i zaatakowałem. Zabiłem go ale za to drugi z łuku zranił mnie w ramię, zacząłem uciekać dalej. Zgubiłem ich dopiero po 3 kilometrów za rzeką. Wróciłem od razu do miasta z postanowieniem że znajdę ich tutaj, od razu zrobię coś tą raną (co jak co ale strzała w ramieniu nie wygląda dobrze). Poszedłem do jednej z karczm, zaopiekowałem się raną i postanowiłem zatopić smutki w alkoholu. Potem pamiętam że do mojego pokoju wparowały Dae z Tou, ale co one do mnie mówiły nie pamiętam. Pamiętam tylko że Dae chciała mnie przez okno wywalić. Wcisnęły mi też jakąś miksturę <wyciąga różowy flakonik> ale nie pamiętam co to jest. W każdym razie kiedy zaczynałem coś pojmować Dae wybiegła bo kogoś wyczuła. Pobiegłem za nimi, w karczmie był też jakiś dziwny koleś. Okazało się że osobą którą Dae wyczuła był... Sin (no tak a cieszyłaby się gdyby wyczuła kogoś innego?) była też tam Viv... chciałem jakoś jej to wytłumaczyć ale poszła za siebie, zatrzymałem Celeriana (już leciał do niej, cholera ten koleś naprawdę mnie denerwuje) dogoniłem ją jak rozmawiała z tym nieznajomym z karczmy, gdy chciałem jej wytłumaczyć nie chciała mnie słuchać i poszła z nim... cholera. Gdy wracałem do drużyny spotkałem część, zaczepiła mnie Marika pytając się gdzie jest Viv. Powiedziałem jej że z nieznajomym i poszedłem dalej. Po drodze do gildii (bo tam mieliśmy się wybrać) zaczepił mnie jeden ze strażników miejskich. Dałem mu jasno do zrozumienia aby zostawił mnie w spokoju. Gdy doszedłem do reszty w Glidii otrzymaliśmy zadanie by zająć się banitami w lesie (z chęcią), dostaliśmy z góry mieszek srebra, przyjemnie ciężki. Gdy wyszliśmy chcieliśmy znaleźć resztę, Celerian zaczął mnie ciągnąć w przeciwną stronę niż jest ta karczma... jak mu "wytłumaczyłem" jego zachowanie poszedłem do karczmy. Nie było tam nikogo... cholera. Wróciłem do Daewen i dowiedziałem się że pewna grupa poszła do lasu, domyśliłem się że to oni i pobiegłem tam. Zauważyłem ich, walczyli z bandytami. Pobiegłem i od razu atakowałem jednego z bandytów obok Viv, gdyby nie pomoc Viv pewnie bym przegrał.W każdym razie bandyci się wycofali, chciałem pomóc Viv ale traciłem kontakt z rzeczywistością. Pamiętam tylko że powiedziałem im że ich zatrzymam żeby uciekali, następnie ten okropny sen, nigdy więcej przysiągłem sobie w duchu że ją obronię i obudziłem się w jakiejś chatce. Gdy dowiedziałem się że się rozdzielili i że zgubiliśmy ich od razu zacząłem się martwić o Viv. Gdy jednak usłyszałem że trąby są blisko odczułem jednocześnie ulgę i niepokój. Oznaczało to że prawdopodobnie skupili się na nas, starowinka która tu mieszkała powiedziała że po drugiej stronie polany na której mieszkała jest schron. Pobiegliśmy tam mimo iż podobno jest przeklęty. Gdy byliśmy w środku kazałem reszcie pójść i poczekać na mnie przy rozdrożu, sam zostałem chcąc sprawdzić czy bandyci tu wejdą czy po prostu przejdą obok. Bandyci zostali na zewnątrz a bunkier zaczął się sypać...cholera. Pobiegłem zobaczyć co z resztą i ich wyciągnąć. Gdy wracaliśmy coś ich pociągnęło wgłąb tunelu...cholera. Pobiegłem ich szukać i od razu ich znalazłem, lecz moja radość nie była zbyt wielka gdy zaczęło coś się do nas zbliżać. Kazałem im uciekać, za bardzo by mi nie pomogli bo nic tu nie widzą, dałem im wskazówki i uciekli lecz... po chwili wpadli na mnie i powiedzieli że tunel jest zasypany...po prostu pięknie. Zacząłem ich prowadzić inną drogą, Marika zaczęła znowu panikować (klaustrofobia czy co) i wpadliśmy w wielkie gówno, jak im zazdroszczę że tego nie widzieli. Zaczęło się od gigantycznej pijawce na plecach Toma, i poprzez jakiegoś ohydnego stwora czochrającego włosy Mariki, kończąc na całym suficie pełnego tych pijawek. Jeszcze się do nas zbliżają te potwory...normalnie dzisiaj mam szczęście -.-' (CDN.)
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Kaerthas
wielkie, czerwone lichowieco
Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 1871
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Z płonących kręgów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 14:57, 14 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Drugi wpis
Jak ja nienawidzę iluzji, miast, tego cholernego kota i obżarstwo Tourvi. Ale wracając do tego co się stało. Byłem zajęty usuwaniem tych cholernych pijawek gdy nagle przestałem panować nad mieczami. Cholerne skutki uboczne powrotu do normy. Dałem miecze Tomowi i wystawiłem go z Kalyar'em na przód żeby usuwali te pijawy...byłoby dobrze gdyby nie ten śluz i gdyby ostrożniej władali mieczami. Ten śluz który był pozostałością pijaw okazał się łatwopalny, a jeden z nich zahaczył mieczem o ścianę i poleciały iskry. Gdy nasza trójka wydostała się z ognia Marika zaczęła gasić ogień i wypytywać mnie czemu nie gaszę moją mocą...otóż to kolejny skutek uboczny mojej powtórnej przemiany...straciłem moc, nie wiem może chwilowo, może na stałe. Gdy się uporaliśmy z ogniem Marika wycieła korzenie, roztarła swoją szatę i zrobiła z nich pochodnię. Ja tek bym nie mógł z moją szatą. Ruszyliśmy dalej, szliśmy przy rozwidleniach w lewo aby się nie zgubić. Nagle Kalyar zaczął wrzeszczeć...coś go zaatakowało od tyłu, już miałem strzelać w potwora ale wpadł na mnie Tom. Chwilę później się pozbieraliśmy i Tom zaatakował potwora, całkiem ciekawie to zrobili, otóż Tom odwracał uwagę potwora a Kal zabił go od tyłu. Potem Marika zauważyła światło na dole... powierzchnia to nie mogła być, ale może to było piekło? Przynajmniej, kuzyn Dae załatwiłby nam transport do góry. Ale niestety nie, gdy podeszliśmy bliżej te światło okazało się być wielkim potworem...jak ja już chciałem z stamtąd się wydostać. Marika i Kal oślepili potwora a Tom go wykończył. Wlazłem na cielsko zobaczyć co jest dalej a Marika zainteresowała się naroślami...chwilę później gdy dotknęła je zarodniki wystrzeliły na cały korytarz ech...czasami się zastanawiam gdzie ta jej żądza wiedzy nas doprowadzi. Za potworem była sala która cała była rozjaśniona, kamienie które były w środku rozjaśniały całe pomieszczenie...wziąłem trochę mając nadzieję że trochę powiększy to nas budżet. Postanowiliśmy tu trochę odpocząć to przysnąłem... i obudził mnie wybuch jednej ze ścian. Wyskoczyły na nas potwory...cholera ani chwili spokoju. Zraniłem jednego strzałami drugiego chciałem ogłuszyć ale nagle straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem byliśmy na zewnątrz z resztą drużyny, okazało się że byliśmy ciągle w małej jaskini, te potwory to nasi towarzysze a kryształy to martwe szczury...ech...beznadzieja. Potem Vivienn mnie opatrzyła (ktoś rozciął mi brzuch) pojawił się ten cholerny kot Tourvi Demon, przyniósł nam rachunek w którym było napisane że przez tego cholernego elfa jesteśmy winni cały mieszek złota...a potem ten cholerny kot się na mnie rzucił. Następnym razem nawet Viv go nie ocali, przerobię go na wycieraczkę a tego elfa poślę na dietę...grr przez nią musiałem dłużej zostać w tej przeklętej dziurze. Poszliśmy do miasta, trochę z Vivienn się pokłuciłem, ale to nieważne. Kazałem im zostać przed miastem, miałem nadzieję że uda mi się odzyskać nagrodę i zwiać z stamtąd. Ale nie, osoba która dała nam tą misję pamięta że byliśmy z nią, i na dodatek kazał nam eskortować ich cholernego burmistrza, jak ja nienawidzę miast i ludzi mieszkających w nich. Wróciłem do reszty i kazałem im iść do karczmy "Bycza głowa" gdzie dostaniemy darmowy jedzenie i nocleg. Nie było Vivienn i Celeriana, poczekałem na nich. Gdy w końcu przyszli Celerian niósł Vivienn, kazałem im iść za mną i poszedłem do karczmy. U karczmarza wziąłem miód i klucz od pokoju i poszedłem się trochę uspokoić. Po chwili przyszła do mnie Marika, chwilę porozmawialiśmy, aż doszło do tego że powiedziała że jednak lepiej spać w łóżku niż na trawie, lub na mechu, spałem na trawię od małego i wolę dalej tak spać. Powiedziałem jej o tej misji i poszła. Po chwili dołączyłem do nich i w końcu poszedłem spać, nie mogłem zasnąć ale kowadło mnie do tego zmusiło.
Nienawidzę miast, podziemi i tych cholernych latających kowadeł.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kaerthas
wielkie, czerwone lichowieco
Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 1871
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Z płonących kręgów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 19:57, 22 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Trzeci wpis
Sam nie wiem czemu to wszystko robię, eskorta burmistrza. Taa... gdybym dalej miał moją moc spaliłbym to miasto z tą gildią za oszukanie nas. Zacznijmy od początku, wstaliśmy i pełni optymizmu (przynajmniej jakaś siła wyższa chciała nas do tego zmusić. Było zupełnie na odwrót) poszliśmy na miejsce spotkania. Paru chłopów się znalazło do pomocy... jak na nich patrzę muszę przyznać rację Tomowi... a może to powiedział Kalyar? Nieważne. Przy byle okazji uciekną, z karocy zaczęło wylatywać jedzenie wycelowane w nas... to ominę, zatrzymaliśmy się gdy strażnicy znaleźli jakieś ślady. To było dziwne bo były to ślady sań. Z Mariką, Tomem i Kalyarem poszliśmy sprawdzić dokąd prowadzą te ślady, gdy zauważyłem że mają ponad tydzień wróciłem do reszty z Mariką. Znaleźliśmy resztę na pikniku i osoby z karocy... Master Tou i ten mag... mój pech nigdy się nie skończy. Pojechaliśmy potem do karczmy gdzie dostaliśmy wypłatę i konie, pojechaliśmy do najbliższej wsi. Zatrzymaliśmy, okrzyczałem Celeriana że jeździł tak agresywnie wioząc Vivienn. Tou znalazła jakieś zajęcie itp. itd. W końcu poszedłem coś sprawdzić lekko zirytowany. Musiałem Sinowi znaleźć prezent, a to było trudne.
A teraz w sprawie tego ślubu, spóźniłem się. Nie wiedziałem że podróż pomiędzy wymiarami tak długo trwa, naprawdę się męczyłem aby Sinowi znaleźć ten miecz. Daewenn podałem białą różę z kwitkiem do chłodni po krew. Potańczyłem chwilę z Vivienn i gdy obowiązki wzywały podałem jej białą różę. Nie wiem jak zareagowała.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kaerthas
wielkie, czerwone lichowieco
Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 1871
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Z płonących kręgów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Czw 23:03, 20 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
64 Wpis
Poszukiwanie klejnotu i amuletu Kamy przyprowadziło mnie... znowu... do większego siedliska ludzi, ale tego dnia coś dobrego (chyba tak to można nazwać) się zdarzyło.
Jak zwykle przy wejściu do miasta spotkało mnie coś nieprzyjemnego, znowu się doczepili mojego koloru skóry, ale to nie ważne. Po chwili spotkałem część drużyny z którą czasem podrużuje, dowiedziałem się że chwilę póżniej że walczyli i Sin został poważnie ranny, dobrzy ci bandyci musieli być, a wszystko by ratować jakiegoś kurdupla o imieniu Frodo -.-', może ominę trochę. Usiedliśmy w karczmie, ja, Vivi, Celerian, Dae, Tou i Marika, Sin był w szpitalu czy jak to się tutaj nazywa. Jacyś ludzie (jak mi powiedziała Tou) chcieli zgwałcić Marikę... jak ja nie lubię miast. Zrobiła się burda podczas której Tou ukradziono pieniądze, wiedziałem że będzie masakra, ale miałem nadzieję że uda się ją uspokoić. Kiedy Dae chciała ją uspokoić, Tou powiedziała że to są pieniądze przez które Sin stracił rękę, po krótkim zastanowieniu ogłosiłem Ewakuację. Udało mi się wyciągnąć wszystkich oprócz Dae i Tou (były zajęte exterminowaniem ludzi w karczmie, byłem na tyle rozsądny że im nie przeszkadzałem). Postanowiliśmy że spędzimy noc w innej karczmie, tutaj już było spokojnie. Wieczorem spędziłem chwilę (za długą chwilę) aby się przekonać by powiedzieć Vivi co do niej czuję, gdy poszedłem na górę aby jej to powiedzieć ona już spała (moje szczęście), gdy spojrzałem przez okno była tam osoba która po chwili znikneła (nasze aktualne zadanie polega na znalezieniu porywacza), gdy sprawdziłem okolicę znalazłem tylko broszkę, postanowiłem że powiem o tym reszcie rano i poszedłem spać. Rano zrobiłem to, powiedziałem Vivi co do niej czuję, a ona... powiedziała żebym tak nie żartował i gdzieś pobiegła. Beznadzieja. Gdy pobiegłem jej szukać nie znalazłem jej, spotkałem ją póżniej w karczmie.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kaerthas
wielkie, czerwone lichowieco
Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 1871
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Z płonących kręgów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Nie 0:52, 18 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
148 wpis
Wszystko zaczeło się od podróży luksusowym statkiem na którym odbywał się ślub, oczywiście pełno ludzi i ruch przy nowożeńcach więc przyjąłem najbardziej ulubioną pozycję na statku, siedziałem na maszcie. Potem, jak zwykle, wszystko zaczeło się robić gorsze, sztorm który zmiutł mnie z pokładu sprawił że wylądowałem na bezludnej wyspie z Adi, Tomem i Seozem. Jak zaczeliśmy suszyć rzeczy to przypałętał się jeszcze Mit. Po wysyszeniu ubrań ruszyliśmy przebadać pobliskie ruiny, oczywiście nic nie znalazłem związanego z klejnotem. Mit i Seoz wyciągneł z pomnika berło, i zaczeło się robić jeszcze gorzej, trzęsienie ziemi. W ruinach zrobiła się dziura przez którą przeszliśmy, jakiś głos należących do czerwonych gałek (nie widziałem owej istoty) zaczął z nami rozmawiać, mogliśmy przejść dalej jeżeli powiemy mu nasz najgorszy koszmar. Po krótkim zastanowieniu powiedziałem "Stracić bliskie mi osoby", po tym jak nas przepuścił szliśmy drogą pełną świecącego mchu, gdy doszliśmy na rozwidlenie Tom polazł bez rozmowy z nami jedną z ścieżek, oczywiście zaatakował go wielki tygrys, łatwy przeciwnik. Po opatrzeniu jego ran przez owy Mech (miał właściwości lecznice) ruszyliśmy dalej, potem wybraliśmy korytarz który sprawił że zobaczyliśmy nasz najgorszy koszmar, to przemilczę. Gdy w końcu wyszliśmy spotkaliśny resztę, i ruszyliśmy dalej. Spotkaliśmy Mastera z Meduzą, zbudowaliśmy tratwę i popłyneliśmy z półwyspu (tak okazało się że to półwysep) do pobliskiej wioski gdzie uznano nas za upiory. Potem nic ważnego się nie działo[/list]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kaerthas
wielkie, czerwone lichowieco
Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 1871
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Z płonących kręgów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 14:02, 09 Lut 2009 Temat postu: |
|
|
238 Wpis
Znowu więzienie, znowu bogaty kupiec który obiecał nas wypuścić. Byłoby jak zawsze gdyby nie fakt że zmusił nas to założenia obróż przez które może nas śledzić i zabić. Pewnie i tak by nas zabił po zakończeniu roboty... ech moje beznadziejne szczęście. Gdy szliśmy przez trakt zaczęła się ulewa. Stojąc na środku traktu, bo nie było się gdzie chować zaczełem narzekać. Po chwili narzekania usłyszałem odgłosy walki, jako iż Rav poszedł to sprawdzić pomyślałem że jakby co jego magia nie będzie działała odpowiednio podczas deszczu to polazłem tam. Po mojej prośbie żeby Rav ogłuszył dwóch walczących ludzi (wtedy tak myślałem) rzucił czar z piaskiem. Przeszukaliśmy pobojowisko (w tym wóż) spaliliśmy ciała martwych, a ja wziełem sobie dwa czarne miecze, całkiem ładne. Rycerzyk się obudził i wyjaśnił nam co się działo, po chwili Mit obudził tego drugiego który wystrzelił go na całkiem ładną odległość (dobrze temu kretynowi tak) i owy kryształowy rycerz nas zaatakował. Idealna okazja na wypróbowanie nowych mieczy, okazało się że zwykła broń nie działa na niego, tylko ta czarna, chociasz dziwnie się czułem, ale wykończyłem przeciwnika od tyłu. Po czym ruszyłem za Dae dając jej miecz. Resztę napisze póżniej, zrobię tylko ognisko, oby moja moc powróciła na tyle aby mi się udało.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Kaerthas
wielkie, czerwone lichowieco
Dołączył: 21 Lip 2007
Posty: 1871
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Z płonących kręgów Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 14:49, 23 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
kolejny wpis
Dzień jak co dzień, siedzieliśmy w karczmie sami, gdyż chłopi bojąc się mnie niewchodzili, czasem lubię to kim jestem. Master zajadał się kisielem, ja i Rav siedzieliśmy i obserwowaliśmy jak Yrsa i Seoz opijali karczmarza, a potem poszli szukając "magicznej butelki" ych... wolałem zostać i grać na flecie, po chwili przyszła drowka. Na początku Master usiłował nawiązać z nią rozmowę, jednak nieudało mu się, gdy się okazało, że przybyła tu w poszukiwaniach Atara powiedziałem jej że go znam i się przedstawiłem. Drowka nazywa się Cyara, i jak się potem okazało, jest paladynką, ych... moje parszywe szczęście. Po chwili rozmowy zgodziłem się jej pomóc odnaleść Atara, z resztą sam chciałem się dowiedzieć co narozrabiał. Mastera w karczmie już od pewnego czasu niebyło, biegał szukając nawet niewiedząc kogo, Seoz i Yrsa byli na poszukiwaniach, a Ravenus wylazł bez ostrzeżenia. Po chwili jak wyszliśmy natrafiliśmy na Yrsę i Seoza, powiedzieli, że tam gdzie się udają jest Atar, więc wyruszyliśmy z nimi. Idąc przez las zauważyłem ścieżkę która była całkowicie pozbawiona leżących na niej liści, to było trochę dziwne zważając na fakt że była już póżna jesień. Poprosiłem Yrsę aby powiedziała reszcie żeby byli ostrożni, bo coś dziwnego się dzieje i ruszyłem drogą. Nic się niedziało póki nieusłyszeliśmy odgłosu broni najezdzcy, no cóż, wiele osób widząc co ta broń potrafi chce ją wykorzystywać. Po pewnym czasie (po drodze Yrsa zaczeła gadać do siebie, mówiąc, że mówi do Atara, ja tam niewiem, kilka razy się zdarzyło jej połączyć z kimś telepatycznie) dotarliśmy do stosu trupów, po pomocy kocura przy przejściu przez istoty które na nim były dotarliśmy do domku z którego Kal uciekał, powiedział że Rav jest w środku a budynek jest wypełniony prochem. Ruszyłem chcąc powstrzymać wybuch, lecz do środka się dostać niemogłem, a Rav był w środku uwięziony, musiałem opuścić towarzysza i odciągnąć Yrsę od domku, chwilę potem nastąpił wybuch który... w połowie się zatrzymał, było to dziwne gdyż kocur też był zamrożony w czasie, po odmrożeniu zgasiłem pożar który nastąpił po wybuchu i Cyarę oraz mnie przeniesiono w nieznane miejsce. Byliśmy na pomoście przy jeziorku, na którym wędkował Atar, Cyara wielce rad, że odnależliśmy jej przyjaciela wrzuciła go do wody i zaczeła iść w stronę lądu obrażona, po chwili pojawili się Seoz i Yrsa, która wrzuciła znowu Atara do wody, kazałem Seozowi wyciągnąć go z wody, bo długo niewypływał, i tu był mój błąd, kiedy z tego wyjdą zamorduję go -.-. Wskoczył do wody, gdy Atar wyszedł w innym miejscu, gdy miał powiedzieć co się stało Seoz wciągnął go do wody, po chwili całe jezioro zostało zamrożone, usiłowałem ich wyciągnąć, lecz niemogłem, wytłumaczyłem wszysto Yrsie i ruszyłem z Cyarą. Nasze źródło informacji jest teraz zamrożone na dziesięć miesięcy, zamorduje Seoza -.-.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|