 |
Rollage yn Astyr - Original RPG RyA - Forum
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Daewen
Gość
|
Wysłany: Nie 13:43, 07 Wrz 2008 Temat postu: Dziennik Dae |
|
|
Dzień : bliżej nie określony. Dalej też nie.
Miejsce : miasteczko Barwin i okolice
Alchemików należy zupełnie zakwalifikować pod kategorię "magów". Nie można ufać tym durnym mendom. Narażałyśmy z Tou dupy? Narażałyśmy. Wykonałyśmy zlecenie? Wykonałyśmy. I co? Zamiast przyjemnie brzęczącej sakiewki złota dostałyśmy kilka flaszek eliksirów. No porażka. Cieszę się, że moi przestali zwracać na mnie uwagę, bo pół organizacji by padło ze śmiechu... Jeśli Tou powie coś o tej akcji Caelowi, zatłukę ją...
W końcu jednak doszłyśmy do tego miasteczka. Coś było mi w nim podejrzanego... Ale nagle Tou wymyśliła, że widzi jakiegoś znajomego i co? Zaczęła mnie ciągnąć do jakiejś knajpy. Tak, wiem że musiałyśmy wylądować w karczmie. To było oczywiste. Karczmy są zawsze i wszędzie i zawsze i wszędzie do nich trafimy.
Tylko czy ten cholerny szpiczastouch nie mógł wprost powiedzieć że jest głodny zamiast rozciągać mi rękaw ulubionej bluzki podczas ciągnięcia do jakiejś cholernej karczmy?
Przynajmniej w środku było chłodno i pusto. Już to było podejrzane.
Tou oczywiście zamówiła jakieś jedzenie - nie zidentyfikowałam co to, ale było tego DUŻO - ja naprawdę nie wiem, gdzie ona to wszystko mieści...
I wtedy się zaczęło. Karczmarz poinformował nas, że na górze siedzi i pije coś dużego i czerwonego.
Coś dużego i czerwonego nie jest trudne do identyfikacji. Kae. Zanim zdążyłam opuścić lokal - nie, żebym coś do niego miała, ale nie przepadam za osobami z "ognistym" temperamentem - wpadła mi do głowy genialna myśl.
Wyjaśnię Ci, drogi pamiętniczku : Kae kocha się w Vivienn. Poziom spostrzegawczości Vivienn jest bliski zeru (albo sprytnie to udaje), także Kaego traktuje tylko jako kolegę. Stan by może się utrzymywał, gdyby nie fakt pojawienia się Celeriana. Selerek został rycerzem Viv i teraz ciągle za nią lata. Rozkoszne dziecko, musi mieć dużo szczęścia skoro jeszcze nic sobie nie zrobił. Pomijając fakt, że spostrzegawczość jest u niego jeszcze niższa niż u Vivi.
No to zrobił się melodramatyczny trójkącik. Kae wpatruje się w Vivi, Vivi rumieni się na widok Selerka, a Selerek szczerzy się do Vivi i wpada na najbliższe drzewo. Żałość.
W każdym razie, jak mogłabym nie zareagować w chwili gdy mój towarzysz ma kłopoty miłosne? Oczywiście, trzeba było to wykorzystać.
Po tym jak doprowadziłyśmy Kaego do stanu używalności - po drodze bredził jakieś wyjaśnienia, pomińmy ich wiarygodność - bez trudu opchnęłyśmy mu eliksir miłości. Jak ja uwielbiam frajerów. I jak ja uwielbiam zamieszanie jakie z tego wyniknie... Obejrzenie tego na własne oczy będzie bezcenne - za wszystko inne dałoby się zapłacić kartą Mastercard. (Nie wiem skąd Master ma jakąś kartę za którą można kupić wszystko... ale trzeba będzie to wyczaić ;] )
W każdym razie wyszliśmy na ulicę... I wtedy dotarło do mnie, że wyczuwam obecność Sina gdzieś w pobliżu! Upewniając się jeszcze, że Tou się nie zgubi - nawet w chwilach uniesienia jestem zapobiegliwa - pobiegłam na poszukiwania.
W końcu go znalazłam... Nie wiem co się działo przez kilka następnych minut, sam fakt że jesteśmy znów razem wpłynął na mnie tak... tak... No, tak właśnie.
Ku mojemu zaskoczeniu, przy nim znajdowała się reszta bandy... Vivienn, Marika, Celerian (haha, osoby dramatu gotowe!) i jakiś dwóch nowych. Niezbyt uprzejmi, nawet mi się nie przedstawili. Ich imiona poznałam dopiero później, w zamieszaniu.
W każdym razie, Vivi i Kae odstawili jakąś scenkę po której Vivi gdzieś poleciała, Selerek chciał lecieć za nią to go Kae zatrzymał i sam poleciał - zagranie poniżej pasa... Skuteczne chyba tylko w stosunku do Selerka. Marika i tych dwóch nowych postanowili zaczekać na zguby, a Sin, Tou, Selerek i ja poszliśmy do gildii handlowej zapytać o jakąś robotę.
Tam spotkaliśmy gnoma. Chyba znał Harrego. I nie chciał się przyznać. W sumie się mu nie dziwię... Ale zrobiło mi się przez chwilę smutno... Eh, dawne dzieje.
W każdym razie później dostaliśmy zlecenie usunięcia z drugi do najbliższego miasta zbójów. Zadanie nudne, niebezpieczne i w ogóle niepozytywne... Ale nagroda niezła - bierzemy.
Niestety, w tym czasie Tou się nam zgubiła. A, Kae się znalazł. I jeszcze doniósł, że zostawił Vivi z jakimś nieznajomym. Zupełnie niepoważne z jego strony, zastanawiam się co on w ogóle sobie myślał (jeśli w ogóle myślał) - w każdym razie od przechodzącego tłumu dowiedziałam się, że reszta naszej bohaterskiej gromadki poszła już w las ratować miasto. Bez żadnej nagrody poszli, bohaterscy frajerzy. Pff. Ludzie.
Sin niestety się od nas odłączył, najwyraźniej musiał coś załatwić. W tej sytuacji ja z dwoma szczeniakami - bo jak inaczej nazwać Kaego i Celerka gdy ruszyli pędem na hasło "Vivi w niebezpieczeństwie".
W chwili gdy dotarliśmy na miejsce, burda już trwała. Pomińmy samą walkę, jeden z tych debili rozciął mi bluzkę! Moja ulubiona bluzka! Zatłukłam gada.
W każdym razie uciekli po posiłki, a my w tym czasie spróbowaliśmy zwiewać. Podzieliliśmy się na dwie grupy - ja wylądowałam z wyczerpaną Vivi, udającym dzielnego Selerkiem i tym nowym nieznajomym od Viv. Skojarzyło mi się, że wcześniej pojawił się w tej knajpie w której spotkałyśmy Kaego... No cóż, nawet jak nas śledził... to mu się nie dziwię. Każdy chciałby zostać naszym znajomym, heh.
W każdym razie bez większych problemów dotarliśmy do skraju lasu - ah, moje zmysły są cudowne, gdzie dowiedziałam się, że ów nowy zwie się Rav i jest młodym magiem. Starałam się nie ujawnić jaki wstręt to we mnie wywołało ... Ale chłopaczek wydawał się pozytywny, może mimo tej magiczności będą z niego ludzie. Zaraz - będą z niego ludzie źle zapowiada. Brr...
W każdym razie po dalszej wędrówce doszliśmy do miasta i karczmy. Reszta była tak zmęczona, że od razu padli na łóżka. Ja wyczekiwałam przy oknie - myślałam że może wyczuję resztę... Jednak zamiast nich wyczułam kogoś innego *.*
Szczegóły tego, co się wydarzyło, pozostawię dla siebie, na wypadek jakby ten pamiętnik wpadł w niepowołane ręce... W każdym razie, Sin mi się oświadczył! Niedługo ślub! Jestem taka szczęśliwa, że to musi być sen... W każdym razie kończę już tą relację i biegnę mierzyć sukienki!
Buziaki, pamiętniczku!
Ostatnio zmieniony przez Daewen dnia Pon 18:50, 22 Wrz 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Daewen
Gość
|
Wysłany: Pon 18:16, 22 Wrz 2008 Temat postu: |
|
|
Dzień : drugi
Miejsce : dalej Barwin i okolice
Krótko po tym jak wróciłam z dachu do swojego łóżka i wbrew swojej naturze próbowałam zasnąć o tej pięknej porze, Vivi i Rav się ocknęli. Nadal oczarowana tym, co się chwilę wcześniej wydarzyło, nie zwróciłam na nich zbytniej uwagi i udawałam, że śpię. No i oczywiście co? Nasza najwspanialsza, najcudowniejsza, kochana kapłanka uznała, że powinniśmy poszukać reszty zagubionej bandy. Super. Nie wiem, kto uderzył ją w główkę, ale powinien to zrobić mocniej.
Szukać ich nocą w lesie pełnym zbójów... Łoo-hoo, świetny pomysł, czemu by nie?! Jak chce się zabić, to niech sobie żyły podetnie, oszczędzi to wszystkim czasu i problemów, a przy okazji będzie kolacja... Chociaż w sumie nie wiem, czy krew wilkołaka jest smaczna...
W każdym razie zdobyłam cenną informację. Przebywanie z Celerianem jest zaraźliwe. Oczekiwałam więcej inteligencji po tym czarodzieju (nie, żebym miała dobrą opinię o czarodziejach...), ale nie, zamiast odwieźć Vivi od tego bezsensownego planu, to oczywiście "Oh, jeśli pójdziesz będę Ci towarzyszył!" No dajcie żyć, bo się wzruszę... Aż żałowałam że nie mam przy sobie śmierdzących skarpetek, bo wepchałabym mu je w gardło i miała spokój...
Bo gdy Vivi uzyskała chociaż takie poparcie, oczywiście zabrała się do dzieła. W efekcie i śpiący Celerian został obudzony, i mnie zwlekły z łóżka jakieś blade przebłyski opieki nad tymi nie do końca pełnosprawnymi umysłowo ludźmi. (To ostatnie słowo z resztą tłumaczy wszystko ... ludzie x.X )
Tak więc, wielce inteligentnie, ruszyliśmy w las. Te dzieciaki powinny być mi wdzięczne, jakimś cudem udało mi się przeciągnąć ich tam żywcem, omijając bandy łotrzyków. Wiem, że jestem wspaniała, ale inni też mogliby to wreszcie docenić, pff.
W końcu dotarliśmy na jakąś polankę... Fakt, że dookoła walało się od groma trupów sugerował, że nasi tu byli. Vivi, Rav i Selerek zaczęli przetrząsać chałupkę stojącą na środku polany w celu znalezienia jakiś śladów, ja w tym czasie rozglądałam się dookoła. I co? Oczywiście musiał mnie jakiś cholerny zombiak zaatakować! Wiem, że mam wręcz magnetyczną osobowość, ale ghulowate naprawdę nie są w moim typie... Tylko się rzucają i odgryzają pół policzka, wrzeszcząc przy tym.. Brrr.... Jak ja ich nie cierpię, są odrażające... Bleh. Szybko zlikwidowałam zagrożenie i poprosiłam czarodzieja o spalenie zwłok. Jeszcze by wstało ... A w moim ekwipunku nie widnieje "hammer of safety"...
Po tym drobnym "incydenciku" znalazłam kawałek dalej wejście do jaskini... Mimo moich sugestii, że tam na pewno ich nie ma - jeszcze by mi się paznokcie złamały przy wygrzebywaniu ich stamtąd, blee - ruszyliśmy do środka. W międzyczasie zaginął Celerian i pojawił się Nellas, ale to taki drobiazg. Zatrzymało nas rumowisko skalne... Wolałabym żeby tam zgnili niż bym miała odrzucać głazy własnymi rękoma, ale na szczęście (?) Rav rozwalił przeszkodę za pomocą magii. Jak już mówiłam, nie cierpię magii i magów, ale muszę przyznać że czasem się przydają.
Oczywiście, po drugiej stronie czaili się nasi zaginieni towarzysze. Ah, nie będę nudziła tu opisem tej radości, podziękowania wybawcom, tego rzucania się na szyje i całowania stóp... Bo nic takiego się nie stało. Nawet cholerne "DZIĘ-KU-JE-MY" by wystarczyło ... Ale nie, bądźmy oryginalni i zamiast tego zawołajmy "POTWORY!" i rzućmy się na wybawców z mieczami... Taaa... Mając jakieś dziwne wyrzuty nie starałam się ich zabić - wciąż czekałam na "dziękuję" - i w efekcie dałam się ogłuszyć. Nigdy więcej akcji ratunkowych. Niech se gniją w podziemiach.
Ocknęłam się na świeżym powietrzu i z paskudnym bólem głowy. Wdrapałam się na gałąź, aby odpocząć z dala od tych niewdzięcznych, nieokrzesanych brutali, gdy Marika znalazła głowę tego zombiaka. Oczywiście natychmiast jej to wyrwałam i kazałam Ravowi spalić. Nie wiadomo czy sama głowa też nie odgryzłaby jej połowy policzka. Brr. Nawet się nie domyśla, że uratowałam jej coś więcej niż życie...
Zaczynało świtać, a ja byłam w beznadziejnym nastroju. Uznałam, że nie mam ochoty na nich dalej patrzeć i wymknęłam się bez słowa, wracając do swojego domku i przygotowując się do ślubu.
Jako że ślub odbywał się w innym wymiarze (nasz domek jest poza czasem i przestrzenią Astyrii), reszta towarzystwa również nas nawiedziła.
Póki co jestem zbyt wzruszona by to opisywać... Vivienn poprowadziła śliczną ceremonię...(co prawda szczegółów nie pamiętam, byłam zbyt zdenerwowana..), Tou, Marika i Cael zajęli się organizacją a Master prowadził mnie do ołtarza... Jednak zdarzeniem, które wzruszyło mnie najmocniej (oczywiście poza faktem, że Sin nawet nie próbował uciekać *.* ) było pojawienie się wysłannika od Snorriego... (powiedzmy, że uwierzyłam w wersję że to nie on ) Mimo że nie zapomniałam mu przegranej w budyniu ( ) jestem naprawdę szczęśliwa, że o nas pamięta i spogląda w naszym kierunku z odległych przestrzeni Kosmosu
W każdym razie, już po ślubie, na moim palcu tkwi cudna obrączka, potwierdzająca, że to nie był sen, a mój mąż stara się wpakować bagaże do karety którą otrzymaliśmy w prezencie... Kończę już, pamiętniczku, i lecę mu pomóc, bo mu kapelusz z wściekłości spadnie...
Ruszamy w podróż poślubną!
Do zobaczenia... jak wrócimy
<tu notatka się urywa, a pod nią widać jedynie kilka nagryzmolonych serduszek, jakby pamiętnik wolał nie opisywać tego, co działo się później >
Ostatnio zmieniony przez Daewen dnia Pon 18:49, 22 Wrz 2008, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Daewen
Gość
|
Wysłany: Sob 18:03, 15 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Dzień : zły.
Miejsce : okolice jakiegoś dziwnego miasteczka.
Drogi pamiętniczku.
Tymczasowo przerwałam swoją podróż poślubną, ponieważ mój mąż musiał zająć się czymś ważnym, a i ja musiałam nieco odpocząć od tej sielanki. W związku z tym, nawiedziłam ponownie naszą kochaną drużynę.
Tak więc, wylądowaliśmy na terytorium jakiegoś ludzkiego państwa - przez "my" rozumiem poza sobą Vivi, Rava i Toma. Maszerując sobie - oczywiście musieli wybrać dzień na przebycie tej trasy... Światło nie dość że rani moje delikatne oczy, to jeszcze źle wpływa na moje samopoczucie... W każdym razie, w końcu dotarliśmy do jakiegoś miasteczka.
Wiedziałam, że moje nieszczęścia nie mogą się zbyt szybko zakończyć. Trafiliśmy na dzień targowy. Tłum ludzi, zwierząt i towarów, ścisk, hałas i przepychanki... Nienawidzę tego. W instynktownym odruchu poszukiwania ciszy, spokoju i cienia, ruszyłam w stronę karczmy... Jednak nagle do moich wrażliwych nozdrzy dobiegła najokropniejsza woń... Gwałtownie zawróciłam, szukając drogi ucieczki. Powstrzymała mnie Vivi, irytująco prowokując mnie pytaniem, czy boję się ryb.
Niedorzeczność! Ja miałabym się bać?! Po prostu są one dla mnie ohydne... odrażające... wstrętne... paskudne... oślizgłe... No ale nie, żebym się bała! Wiedząc, że do istoty ludzkiej moje wyjaśnienia zapewne nie dotrą, wróciłam na wcześniejszy kurs, powstrzymując swą odrazę i odruch wymiotny.
Jakby tego było mało, karczma również była zapchana. Udało mi się jednak znaleźć zaciemnione miejsce, gdzie wyciągnęłam się wygodnie, przysypiając. W końcu to normalne, że wampiry śpią w dzień. Zignorowałam jakieś dwie awanturki, z których jedną wywołała jakaś drowka - wspominałam już, że mam sentyment do tej rasy? Zazwyczaj jej przedstawiciele są tacy... konkretni - a drugą jakiś człowiek. Na szczęście wyleciał z karczmy zanim zdążyłam się na dobrze rozbudzić.
Następnym wydarzeniem, które skojarzyłam, był deszcz żab. No cóż, słyszałam już o anomaliach pogodowych. Nie wyjrzałam na zewnątrz, ale domyślam się że Vivi urządziła niejedną awanturę.
Jakiś tutejszy staruszek - po błysku w oczach Rava można było się domyśleć, że to mag - zaczął coś mówić na temat dziwnych zjawisk w okolicy ostatnimi czasami. Mimo wtrąceń drowki - naprawdę, mimo całego mojego sentymentu do nich, powinni uczyć swoją młodzież odrobiny kultury i nie przerywania rozmów starszym - w końcu doszliśmy do porozumienia w sprawie oferowanego nam zadania sprawdzenia, co się dzieje.
Skłamałam. Nie doszlibyśmy do porozumienia, gdyby nie ta cholerna kapłanka, dla której priorytetem było ratowanie żabek. Nieważne.
Mimo mojej niechęci do opuszczenia cienia, w końcu ruszyliśmy w kierunku bagien. Pocieszała mnie tylko myśl, że niedługo zapadnie zmrok. A, dołączył też do nas ten awanturnik. Chyba wcześniej zrobił coś żabom, bo wyraźnie unikał Vivi. Po jakimś czasie doszliśmy do lesistych, zakomarzonych okolic. Zdaje się, że dla reszty było to nie lada utrapienie. Kolejnym problemem tych ludzkich istot była ciemność... Heh. Ludzie. Na prośbę Vivi Rav zapalił magiczne światło ... Pomijając moją prywatną opinię na temat gwałtownego świecenia mi po oczach, przywołało to do nas gorsze cholerstwa.
Na pierwsze oznaki ataku wdrapałam się na drzewo - zazwyczaj stanowi to lepszą bazę wypadową i do ataku, i do obrony, jednak tym razem to ja pierwsza padłam ofiarą - coś dziabnęło mnie w ramię. Cholerstwo przeklęte, jak ja nie cierpię robali... Tym czymś okazały się duże, ważkowate stwory - nazywali to oślizgami. Udało nam się je pokonać - urządziłam sobie fajną zabawę, skacząc na jedno z tych stworzeń... - sporty ekstremalne ciekawa rzecz - ale jeden z nich porwał tego awanturnika z knajpy, jak-mu-tam-było.
Natomiast ja, Tom i Rav, którzy zostaliśmy ukąszeni przez te stwory, szybko poszliśmy spać... Moja krew szybko zneutralizowała truciznę, chłopcy męczyli się trochę dłużej. Rano i tak byli gotowi do dalszej drogi - razem z Nellasem, który spadł z nieba wraz ze swoim sernikiem. Stwierdziłam, że raczej nie będę im potrzebna i zamierzałam urządzić sobie dłuższą drzemkę, zamiast znowu męczyć się w słonecznym świetle, ale Vivi znowu pokazała swoją sadystyczną duszę, ciągnąc mnie za sobą, w kierunku w którym Rav i Tom wyczuli jakieś magiczne zakłócenia. Dla siebie pozostawię opinię ludziach odczuwających jakieś zaburzenia...
Dotarliśmy do jakiejś świątynki... Po obejrzeniu jej z zewnątrz, idioci wpakowali się do środka... No cóż, jak lubią. Ja sobie cenię swoje życie. Przeklęty Tom na dodatek popsuł mi zabawę, gdy chciałam napuścić Nellasa by przebiegł przez niewątpliwie najeżoną pułapkami drogę... Nie wybaczę mu tego.
Pozostając na zewnątrz dostrzegłam nad wejściem jakiś napis, który reszta zignorowała... Ich problem. Ja nie umiałam odczytać tych bazgrołów. Nie musiałam długo czekać aż w środku coś wybuchło ... Łatwo było się domyśleć, że wszystko muszą rozwalić... Z kim ja się zadaje... W każdym razie, to oznaczało kłopoty. Zanim zdążyliśmy się stamtąd zwinąć, napadły nas trzy bycze stworzenia. Bycze, jako że przypominały byki. Jak byki, to czas na rodeo... Nie pamiętam jak się ono skończyło, bo stworzenie spojrzało na mnie - nie wnikam, jak dało radę tak wykręcić kark - i w tym momencie poczułam się dziwnie...
Nie jestem pewna, co się dalej działo. Ocknęłam się już z powrotem w karczmie. Wszyscy byli nieco źli i zmęczeni, nie wiem czemu... Nadal nie czułam się najlepiej, więc odpuściłam sobie udział w ich sporach z naszym pracodawcom i poszłam spać. I to była najlepsza decyzja.
Ostatnio zmieniony przez Daewen dnia Czw 23:17, 20 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Daewen
Gość
|
Wysłany: Pią 0:23, 21 Lis 2008 Temat postu: |
|
|
Dzień : po zimowym przesileniu.
Miejsce : zaśnieżone
Szliśmy sobie zaśnieżonym lasem, rzucając się śnieżkami, wkręcając Celerianowi że Vivienn dostała jakiegoś ataku gdy ta próbowała zrobić w śniegu "orzełka" i patrząc jak ląduje w zaspie rzucając się na ratunek i zajmując się podobnymi bzdetami, gdy Sin dostrzegł coś na drodze przed nami.
Po bliższej inspekcji okazało się, że był to wóz kupiecki. Jego właściciel był ciężko poturbowany - Marika i Viv rzuciły się na pomoc - a jego żona dość przerażona wydukała, że napadli ich bandyci. Po daniu im do zrozumienia, że tak profesjonalni poszukiwacze przygód jak my nie działają w wolontariacie (ah, jaką to moje kochanie ma głowę do interesów), czego elementem było także ukrócenie nazbyt entuzjastycznych zapędów Celeriana, ruszyliśmy na poszukiwanie bandytów i ich cennego łupu.
Znaleźliśmy ich bez większych problemów. Ruszyłam na zwiad do ich jaskiniowej kryjówki, starając się oszacować liczbę naszych przeciwników. Byłam przekonana, że zachowuje wszelkie środki ostrożności, gdy wychyliłam się zza załomu korytarza, jednak okazało się że moje zmysły zawodzą mnie ostatnio ... Zapewne skutek tego, że już dawno nie piłam krwi... W każdym razie ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałam był silny ból w głowie.
Ocknęłam się gdy walka już trwała. Bez dłuższego zastanowienia włączyłam się w nią, aż udało nam się pokonać wroga. Z nas wszystkich najpoważniej ranny był Sin... Delikatnie mówiąc, stracił część dłoni... Czułam się strasznie winna temu, co gorsze dhampirza regeneracja nie pozwala na przyłączenie odłączonych części ciała... Jedyna nadzieja pozostawała w znalezieniu jakiegoś kompetentnego medyka. Zabraliśmy skradzione towary i ruszyliśmy do miasta.
A, przy okazji uwolniliśmy dwójkę porwanych hobbitów. Małe pedały.
W mieście Tourvi i Vivienn udały się z hobbitami do ojca jednego z nich po nagrodę, a ja, Marika i Celerian zanieśliśmy Sina do centrum medycznego... Pominę swoją opinię o ludzkich medykach. Te ofiary losu nic nie potrafią zrobić, nic! Mam nadzieję, że uda mi się namówić męża aby udać się do domu, do mojego świata... Nasza medycyna pozwala na naprawę takich urazów...
W każdym razie, Sin został tam "pod opieką", a my ruszyliśmy na miejsce spotkania z resztą. Okazało się, że dziewczyny spotkały Kaego. A na dodatek otrzymały zadanie - mieliśmy złapać porywacza. Faktycznie, w całym mieście widniały plakaty z twarzami "Zaginionych", a głowa jednej z kupieckich gildii (a przy okazji ojciec uratowanego hobbita), twierdził że ma to na celu podkopanie jego pozycji... No cóż.
Rozsiedliśmy się w karczmie, zastanawiając od czego zacząć poszukiwania i bawiąc się z Tou patrzeniem na Celeriana próbującego dorównać nam w piciu krasnoludzkiego grogu... Biedny chłopczyk. Do tego potrzeba by mu było wielu lat treningu. Bawilibyśmy się tak dalej, gdy nie Marika, która chyba chciała iść coś zamówić, a w efekcie została zaczepiona przez dwóch jegomości o karku szerszym od głowy.. Nie wiem, jak by się to dla niej skończyło - zwłaszcza że jeden z nich zaczął ją nieść w kierunku sypialni - gdybyśmy tego nie zauważyli... Podeszłam do jednego z drani, chcąc go wziąć "sposobem", jednak Tou nie była tak delikatna i roztrzaskała krzesło na głowie drugiego. Cóż więc miałam czynić, również przeszłam do bardziej brutalnie bezpośredniego tłumaczenia co sądzę o zaczepianiu bezbronnych dziewcząt.
Jak można było przypuszczać, rozpętała się burda, podczas której Marika, Viv i Kae ewakuowali się, unosząc przy tym Cela, natomiast Tou i ja rozpętałyśmy małe piekło, nieco zirytowane faktem, że ktoś ośmielił się ukraść Tou sakiewkę z naszymi ciężko zarobionymi pieniędzmi. Ów drab, nieco przerażony wizją stania się moim posiłkiem (z drugiej strony, co za mniemanie o sobie... w życiu nie posiliłabym się czymś tak odrażającym jak ów przedstawiciel gatunku ludzkiego) wyznał, że najęła ich jakaś tajemnicza kobieta... Upewniwszy się, że nie dowiemy się niczego więcej, dołączyłyśmy do reszty, przenosząc się przy okazji do sąsiedniej karczmy.
Tam Vivienn poszła zaopiekować się walczącym ze skutkami alkoholu Celerianem, a my dalej rozważaliśmy, co robić... Wysłuchując przy okazji jęków Kaego, że chce wyznać Viv miłość. Dureń. Szłam o zakład, że lepiej by zrobił gdyby wlał jej do soku eliksir, który mu niegdyś z Tou opchnęłyśmy. Oczywiście nie posłuchał nas. Na swoje szczęście Vivi udało się zasnąć zanim do niej dotarł. Wszyscy poszli spać, tylko ja wymknęłam się z gospody by odwiedzić męża.
Udało mi się włamać do jego pokoju w owej klinice, ale nie musiałam długo czekać żeby się ocknął, wyczuwając moją obecność. Razem wymknęliśmy się stamtąd, wracając do karczmy.
Rano okazało się, że Kae w nocy widział jakiś cień - czyżby nasz porywacz? Jedynym śladem, jaki znalazł, była brosza z wyrytym jakimś symbolem. Nasza jedyna poszlaka.
Przy okazji Kae chyba doprowadził do wyznania Vivi swoich uczuć, ponieważ ta gdzieś zniknęła, a on wrócił i chyba próbował się upić. Żeby Vivi nie szwendała się sama, wysłaliśmy za nią Celeriana... Chyba udało mu się ją zlokalizować, bo później byli już razem w karczmie, nieważne. My ruszyliśmy rozejrzeć się po mieście. Tou pozostała na rynku, przeglądając towary na straganach (przy okazji na targu niewolników nabyła Mastera), ja natomiast postanowiłam przyjrzeć się budynkom kupieckich gildii.
Zauważyłam przy tym, że jedna z gildii ma w godle podobny symbol jak ten z broszki zgubionej przez tajemniczy cień. Był tylko jeden problem. Ów symbol był w godle gildii, która nas zatrudniła. Intrygę czuć było na odległość, ale wciąż za mało dowodów by przedsięwziąć bardziej zdecydowane kroki...
W takiej chwili nadszedł czas na kolejny spektakl. Tou, udając niewinną dziewczynkę, zagadnęła kupca z "naszej" gildii, próbując wycenić ową broszę... Jako że nic większego z tego nie wynikło, wkroczyłam do akcji jako wielka dama, mająca swoją fanaberie i pragnąca zakupić dwie takie brosze. Cael zabiłby mnie śmiechem, gdyby to zobaczył. W każdym razie udało się nam przekonać kupca, aby załatwił jeszcze dwie takie brosze... Nie myliliśmy się - były one zdobione symbolem nadawanym tylko szczególnym produktom tej gildii... Byliśmy coraz bliżej rozwiązania zagadki.
Biorąc Mastera jako swojego "służącego", oraz Kaego jako "ochroniarza" - Viv chyba była czymś rozbita i zamknięta w pokoju na górze, natomiast Celerian wyglądał półżywo - wróciłam na rynek by "zakupić" zamówiony towar. Ponieważ strata wszystkich naszych pieniędzy niezbyt nam się podobała, Master udawał że je zgubił, krzycząc na Kaego, który miał ich pilnować. Ja zaczęłam krzyczeć na nich obu - jednym słowem nieziemskie zamieszanie. W końcu otrzymałam owe brosze za darmo - ah, cóż potrafią uczynić moje łzy. (Co prawda musiałam podpisać stertę papierów, że później za nie zapłacę... Nie na darmo Beih nauczyła mnie skutecznie podrabiać podpis mojej macochy...)
Wróciliśmy z powrotem do karczmy. Tak więc, uzyskaliśmy już potwierdzenie, że owe brosze są związane z "naszą" gildią... Co dalej?
P.S.
Zapomniałam wspomnieć o jednym zabawnym wydarzeniu... Podczas lizania ran po bitwie z bandytami, przypadkiem dałam Vivienn do wypicia flakonik z nową miksturą wyprodukowaną przeze mnie... (Vivi walczy z produktami testowanymi na zwierzętach, więc cóż... na kimś testować musiałam ;] )
W efekcie słysząc klaśnięcie, Vivienn przytula się do najbliżej stojącego osobnika płci przeciwnej. Nie wiem kiedy ten efekt minie, ale póki co... mamy zabawę <klask>
C.D.N.
Ostatnio zmieniony przez Daewen dnia Pią 12:40, 21 Lis 2008, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Daewen
Gość
|
Wysłany: Czw 22:30, 15 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
... Tu notatnik się kończy, zachlapany krwią i czymś bliżej nie zidentyfikowanym...
Ostatnio zmieniony przez Daewen dnia Czw 22:33, 15 Sty 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Daewen
Gość
|
Wysłany: Czw 22:31, 15 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
Dzień : ciężko to określić
Miejsce : zaświaty
Zacznijmy od tego, że chyba nie żyję... Wiedziałam, że źle się to skończy, miasteczko do którego przybyliśmy zbyt ładnie wyglądało ... Potem drobna afera... Niby nic, ciągle się zdarza... A potem jakieś ciemne lochy i te paskudne świerszczo-humanoidy...
Powinnam zwiewać wtedy za Masterem, a nie zgrywać dzielną, wiem... Ale... ale... cholera, JA miałam zwiewać przed jakimiś chrzanionymi robalami?! Co z tego, że były ode mnie większe. I miały przewagę liczebną... Znaczną... No dobra, głupia byłam. Ale odważna, heh.
Tu w Zaświatach jest cholernie nudno... Nie myślałam, że to kiedyś powiem, ale chyba tęsknie za całą tą zgrają popaprańców z którą się zadawałam... Z nimi przynajmniej coś się działo ... No i strasznie tęsknie za moim kochaniem... Niby wdowcy żyją dłużej i cieszą się lepszym zdrowiem... Ma teraz spokój ode mnie... Ale... ale... Od czegoś trzeba umrzeć, co nie? Czemu by nie od żony?! A teraz... eh.
Chmurki, ptaszki, słoneczko ... Nawet to cholerne słoneczko mi przypomina że nie żyję, mogę w nie patrzeć i oczy nie bolą ani ciut ciut... Wymyślna tortura, psia ich mać... Pewnie w założeniu miało być miłe i przyjemne, taaa... Tu jest tak strasznie nuuuudno ...
Nie nadaję się do bycia martwą, zdecydowanie Oo
Hm. Ciekawe, kogo by trzeba było TU przekupić...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Daewen
Gość
|
Wysłany: Nie 2:17, 18 Sty 2009 Temat postu: |
|
|
Dzień : kto by je liczył...
Miejsce : nadal Zaświaty.
Dziwne miejsce. Nie udaje się tutaj nikogo przekupić, aby odesłali mnie z powrotem. Protest głodowy też nic nie dał. Co najgorsze, nie pomogła również próba bycia tak nieznośną, żeby sami mnie wyrzucili...
Podsumowując : wszyscy tutaj mają na mnie tak wbite, że aż mną telepie ze złości. Nie cierpię być ignorowana.
Odpoczywałam sobie właśnie - ciężko nazwać to odpoczynkiem, nic innego nie mam tu do roboty... - kiedy wezwano mnie na dół do oprowadzania jakiś turystów. No szlag by to! - pomyślałam. Nie dość, że nie żyję, to jeszcze mam robić za przewodnika? Po chwili jednak zmieniłam zdanie. Przynajmniej jakaś rozrywka...
Opuściłam więc swoją część Zaświatów - przynajmniej nigdy nie zachodzące słońce przestało mnie dręczyć - i pogrążyłam się w szarości dolnej części Drugiej Strony Życia... Zrozumiałam, czemu wezwali akurat mnie. Owymi "turystami" okazał się Master, Ravenus i dwóch ich towarzyszy... Jeden - elf - uprzejmie się przedstawił jako Robin Cośtam... Taka urocza twarzyczka, że od razu się domyśliłam że wybitny łotrzyk z niego. Ma się to doświadczenie. Drugi okazał się magiem, czy też druidem... Czymś takim. Przedstawił się jako Assir... jakoś tak. Zastanowiło mnie tylko jak się dogadują z Ravem... No, ale to już ich sprawa była.
Poprowadziłam ich - a raczej stworzyłam złudzenie że ich prowadzę, bo tu i tak bez ich woli nic zrobić nie można... Wyjaśniłam im, że mają do wyboru trzy ścieżki, aby wrócić do świata Żywych. Ścieżkę Odwagi, Poświęcenia i Mądrości. Wybrali tą pierwszą. Chyba słusznie.
Ruszyliśmy i po chwili spotkaliśmy ich Pierwsze Zadanie. Musieli pokonać Cerberka... Nasza Zaświatowa maskotka, trójgłowy piesek. Wyjaśniłam im, że najważniejsza w działaniu jest ich WIARA... Szpiczastouchy piękniś załapał. Z resztą było gorzej. Póki robili to co umieli, magom szło nieźle... Gorzej jak zaczęli wymyślać. WYOBRAŻALI sobie coś. Wyobrażenie nie jest wiarą. Nie mogło zadziałać w logice tego świata. No, ale jakoś udało im się pokonać Cerberka.
Następne zadanie było działaniem na psychikę... Też jakoś z tego wybrnęli. Master natomiast się nieco zgubił, więc musiałam podążyć za nim... Dogoniłam resztę dopiero przy Trzecim, Ostatnim Zadaniu... Odwaga podjęcia decyzji... Aby wyjść musieli wybrać. Czyjaś śmierć za własne życie? Okazało się, że szpiczastouch nie robi sobie zbytnich problemów. Posłał Mastera i jakąś dziewczynkę na dno przepaści bez chwili wątpliwości. Wyszli na świat bez podziękowania za to że ich doprowadziłam. Chamy.
Pozostała sprawa Mastera... W świecie zmarłych nie można umrzeć, to chyba jasne. Tak więc, musiał wybrać inną z dróg do wyjścia... I wybrał drogę mądrości. I przeszedł ją. Oczywiście bez mojej pomocy - na tej drodze mogłam być jedynie "osobą towarzyszącą"...
Jednak najlepsze wydarzyło się, gdy już miał opuszczać Zaświaty... Nie wiem jak to się stało, ani jak to możliwe.. Ale złapał się mnie i... zanim się zorientowałam byłam już po Drugiej Stronie. Wróciłam do świata Żywych, yay! Tyle... że jako duch. Postać całkowicie niematerialna. Nawet nie mogłam nikogo kopnąć... Na dodatek tylko Master mnie widział i słyszał...
Reszta ekipy spotkała nas na plaży... Po drobnych incydentach ruszyliśmy dalej. Denerwujące, że mnie nie czuli. A tyle razy ich kopnęłam... Dopiero po przeprawie z wysepki (wysepką była tylko na pół etatu), szpiczastouch zainteresował się z kim Master rozmawia... Ale oczywiście większość z nich i tak nie uwierzyła... Kretyni.
Powinnam się przyzwyczaić. Zignorowali to że umarłam, czemu by się mieli przejąć moim powrotem, nie? Ale... w tej zapyziałej wioseczce, z której mieszkańcy uciekli gdy przypłynęliśmy - w końcu z Wyspy Umarłych mogły przybyć tylko upiory według ich świadomości... Hm. Chyba się do nich zaliczam.. W każdym razie w tej wioseczce pojawił się mój mąż... I.. uwierzył że tu jestem.. I zaczął mówić o naszych dzieciach... I... ON JE ZOSTAWIŁ POD OPIEKĄ MOJEJ MACOCHY!
Musiałam je ratować. Napadłam i opętałam pierwszą lepszą (no, prawie..) osobę - okazała się nią Daemonne, chyba nowa towarzyszka drużyny... Wyjaśniłam kilka spraw... Ale potem zostawiłam to ciało w spokoju. Muszę znaleźć sobie własne...
Wychodzi na to, że przez jakiś czas pozostanę niematerialną zjawą... No cóż, muszę jakoś dorwać Caela, niech on to ponaprawia...
Ale... jestem znów w świecie żywych! Yahoo!
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Daewen
Gość
|
Wysłany: Pon 19:31, 23 Lis 2009 Temat postu: |
|
|
Dzień : początek grudnia, według czasu w Wanyanore
Miejsce : moja niewielka willa w Lunaren
Wypakowując pudła z rzeczami, jakie zabrałam z Domku, natrafiłam przypadkiem na ten stary pamiętnik.. Aż się nieco wzruszyłam, wspominając te wszystkie przygody, opisane w nim i te nieopisane, jakie przeżyłam z drużynką..
Ponieważ dzisiaj jest kolej Sina na opowiadanie dzieciom bajki na dobranoc, mam chwilkę czasu dla siebie. W sumie nie żałuję swojego wyboru. Mam wspaniałe dzieci, kochającego męża i to im powinnam poświęcić swój czas. Drużynka da sobie radę beze mnie.. Przynajmniej do czasu pierwszych kłopotów. Ale cóż, to już ich problem. Zapewne będę nieco tęsknić za tą zwariowaną ekipą...
W każdym razie, pamiętniczku, moja przygoda zakończyła się happy endem. Myślę, że nie mam czego dalej opisywać. Moje dalsze życie będzie szczęśliwe i spokojne... mam nadzieję.
Żegnaj więc, pamiętniczku. Ty też możesz już odpocząć w spokoju, w ciepłej szafie
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|