 |
Rollage yn Astyr - Original RPG RyA - Forum
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ari
Bezmózgi troll
Dołączył: 13 Lut 2011
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z kosmosu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 0:33, 17 Kwi 2011 Temat postu: Pamiętnik Felixa |
|
|
Pierwszy wpis:
Przysięgam, nigdy więcej nie dotknę żadnej świeczki! Nigdy nie wejdę do okrągłego pomieszczenia. Po tym co mnie dzisiaj spotkało... Nie, nic już nie będzie takie jak dawniej.
Obudziłem się w jakiejś okrągłej sali z nieznanymi sobie ludźmi (no, poza Fayem). Na stole stały jakieś świeczki. Nagle zawiał wiatr, świeczka zgasła i... czarodziejka, która jak się potem dowiedziałem, zwała się Eleną, zemdlała. No nic, myślę sobie - przypadek. Ale potem zgasła kolejna świeczka, i kolejna osoba zemdlała. Potem następna. Przestało mnie to interesować, póki Fay nie zemdlał. Próbowałem go ocucić - na nic. Nie budził się. Ani on, ani reszta. Nagle zaświtało mi w głowie, że może jak wszyscy zgasimy świeczki to coś się stanie. No to, podszedłem do stolika i zgasiłem pierwszą lepszą. To był głupi pomysł. Nagle pociemniało mi przed oczami - i padłem na glębę. Potem wszyscyśmy się nagle obudzili, a świeczki już się paliły. No i Rita kazała nam podnieść świeczki, a wtedy się pojawił teleport... No to żeśmy do niego wleźli.
I zaczęła się zabawa...
Przed nami - korytarz, za nami - ściana. Teleportu ani śladu. No to, idę jedyną możliwą drogą i... gleba! Jakiś kretyn zostawił kamienie na drodze! Szliśmy tak, potykając się co chwila, aż doszliśmy do okrągłej sali, takiej jak ta gdzieśmy się obudzili. Na ścianach były otwory, w sam raz aby świeczki wsadzić, ino trochę za wysoko je ktoś zrobił. Ale po kilku glebach udało się nam i je wetknęliśmy. No i wtedy się drzwi otwarły, i rzucił się na nas jakiś wojownik. Najpierw zaatakował Faya, potem o mało nie zrobił papki z Corleona... To drugie wkurzyło mnie do tego stopnia, że sięnie opanowałem i zmieniłem się w sierściucha. Rzuciłem sięwojakowi do gardła, ale nic to nie dało. Dostałem, padłem na glebę po raz kolejny tego dnia, i resztką sił przybrałem na powrót ludzką postać, by Fay nie musiał ciągle zasłaniać twarzy chustką. Myśląłem już, że zdechnę (po raz kolejny tego dnia), ale na szczęście Fay w porę przybył ze swym czary-mary. No to, jak sięjuż żeśmy dobrze poczuli, poszliśmy tam skąd przylazł wojak (Fay jeszcze zabrał mu jakieś monety). Patrzymy... a tu kolejna okrągła sala! Zaczęło mnie to wszystko dobijać, wziąłem od Faya bicz, chciałem się powiesić byleby nie siedzieć bezczynnie. Nic z tego - nawet haków nie było! Wtedy Elena wpadła na pomysł, aby zrobić lodowe schody. Myrddin na nie wlazł, ale chyba byłza ciężki bo pękły. Spadł i coś tam sobie w nogę zrobił, nie wiem co bo się zamyśliłem. No ale w każdym razie, kolejne drzwi się zrobiły. Za drzwiami był jakiś pokoik, nieokrągły, a w tym pokoiku pusty świecznik. Elena wsadziła w niego świecę i zniknęła. Fay z entuzjazmem zrobił to samo. Ja i Myrdd poszliśmy w ich ślady... i potem żeśmy byli w karczmie! Uznaliśmy, że wszystko nam się śniło. Zwłaszcza ja byłem gotów w to uwierzyć, biorąc pod uwagę, że odkąd panna Erin zrobiła ze mnie futrzaka (właśnie, skąd ten trzepnięty, gadający na różowo mag ją zna?) moje sny do normalnych nie należą... Tak realne sny również mi się niekiedy zdarzały... Ale ten był inny niż tamte, no i śnił się ludziom ze mną nie powiązanym... No, chyba że stoi za tym ktoś, o kim właśnie myślę...
Mam nadzieję, że ONI nie przypomnieli sobie nagle o dawnym druhu, czyli o mnie... Bo jeśli tak - marny los nie tylko mój, ale i mych towarzyszy...
PS. Corleone chyba strasznie lubi Faya... Albo to wina tej kocimiętki, że tak strasznie chciał się z nim pomiziać. ^^
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ari dnia Nie 0:47, 17 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Ari
Bezmózgi troll
Dołączył: 13 Lut 2011
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z kosmosu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:18, 22 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Drugi wpis:
Nie mam pojęcia, co przywiało mnie w te okolice... Wszędzie tylko śnieg i śnieg, i las, i znowu śnieg, i jakieś wilki, i jeszcze więcej śniegu! Sądziłem, że gorzej już być nie może. A jednak!
Wraz z Redgardem, Rogberem i Myrddinem dotarliśmy do jakiejś karczmy. Karczmy! Pełnej ludzi! No niech to szlag... Nienawidzę przebywania wśród takiej ilości ludu, ale myślę sobie: "Dobra, jedną noc przeżyję..." Taa... Żeby to była jedna noc... Gdybym wiedział co mnie potem spotka, dosłownie zwiewałbym z tej karczmy w podskokach.
Na początku wszystko było normalnie. Karczmarz zajmował się gośćmi (czyli między innymi nami), jakiś chłopak gadał o jakimś białym potworze (w jego opisie zauważyłem, że potwór podejrzanie mnie przypomina), ludzie go wyśmiali... Jak to w typowej karczmie. Moich towarzyszy wyraźnie to zainteresowało, mnie nie bardzo. Jak mi się zachce poobcować z białym potworem to popatrzę w lustro i będę go miał...
Poszedłem zatem do pokoju i, jako że byłem zmęczony podróżą, położyłem się spać.
Obudził nas jakiś łomot w środku nocy. Jak się okazało karczmę przysypał śnieg. Świetnie. Świadomość, że oprócz mnie w budynku jest cała zgraja ludzi wywoływała u mnie pewien psychiczny dyskomfort... Przy okazji spotkaliśmy tą skrzypaczkę, Astrid... Przywitałem się z nią, ale ona tylko mnie minęła. Co zrobiłem źle? Ach, no tak, damy witało się przez pocałowanie ręki, nie jej uścisk... Zdąrzyłem już zapomnieć podstawowych zasad kultury...
No, ale wracając do wydarzeń z tamtego dnia. Potem był jakiś wrzask, gdy doszliśmy tam skąd dobiegał, zastaliśmy zgraję jakichś ludzi, którzy zastawili przejście. Jak się przepchnęliśmy, to zastaliśmy jakieś bezgłowe zwłoki. Nie ruszyło mnie to zbytnio. Mało to ja zwłok widziałem?
Potem z tego co się orientuję zabili tego chłopaka co gadał o białych stworach. To znaczy nie zabili, ale chcieli zabić. Zresztą nie wiem, ja wtedy byłem bardziej skupiony na tym co Rogber robi z moją fajką.
Potem Redgard odepchnął jakiegoś kolesia od drzwi. Pech chciał, że facet tego nie przeżył. Trudno się mówi. Ale jak widać, nie wszyscy tak myśleli. Po krótkiej paplaninie stwierdzili, że my jesteśmy mordercami... No w tym momencie to mnie wkurzyli! To znaczy, nawet nie tyle, że tym stwierdzeniem mnie wkurzyli, ale przez głód tytoniowy byłem trochę podenerwowany. Wyjąłem miecz, trochę im pogroziłem, w końcu trochę się uspokoiłem.
Potem posiedzieliśmy ustalając plan działania... A wtedy rozległ się znowu hałas, i jak poszliśmy na górę, to zastaliśmy dyndającego se radośnie chłopaczka, Astrid, i tego chama, co mu wcześniej trochę pomachałem mieczykiem. Chyba powinno być jasne, kogo z tej dwójki uznałem za mordercę. Chciałem sobie z nim "kulturalnie" porozmawiać, ale wesoła ferajna mnie powstrzymała. W sumie to i dobrze, przez te zaludnienie staję się nieobliczalny i niebezpieczny dla otoczenia.
A co było potem? Potem był obiad, po którym strasznie sen nas zmorzył. A potem powitała nas radosna głowa karczmarza, piękne napisy i dekoracje karczmy, i co najważniejsze - zabawa w poszukiwanie monet. Mam nadzieję, że jak już je znajdziemy, to uda nam się wydostać z tego przeklętego miejsca.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ari
Bezmózgi troll
Dołączył: 13 Lut 2011
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z kosmosu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 19:54, 22 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Trzeci wpis:
Nadal w przeklętej karczmie! Nadal w poszukiwaniu monet! Jaka jest różnica? Że Myrddin i Rogber sobie smacznie śpią, a my z Redgardem szukamy monet. Zapomniałem ostatnio wspomnieć - Astrid zniknęła. Po prostu, wyparowała. Była i jej nie ma.
No, ale wracając do tematu. Ja i Redgard dość szybko domyśleliśmy się, że monety pojawiają się, gdy ktoś z karczmy umrze. Mieliśmy dwie opcje - czekać, aż morderca ich zabije, albo sami ich wybić. Wybraliśmy tą drugą opcję.
W międzyczasie zachciało mi się nastraszyć wojownika. To był bardzo głupi pomysł - jak mnie walnął tą swoją rękawicą to aż wszystkie gwiazdy przed oczami zobaczyłem... A gdy już oprzytomniałem to wokół była woda. WODA! Trochę czasu minęło, zanim się domyśliłem, że to on mnie tą wodą oblał...
Z pierwszą szóstką poszło nam łatwo. No, nie licząc tego że nadziałem się jednemu na sztylet. Dosłownie. Ale akurat to dla mnie normalne. W końcu zawsze znajdzie się ktoś, kto ma wielką ochotę jakiś miecz mi wbić w rękę/nogę/brzuch/mózg. No dobra, w to ostatnie jeszcze nikt mi nie chciał nic wbić, ale nigdy nic nie wiadomo - a nuż ktoś taki nagle się znajdzie?
Tak więc, kiedy to mój towarzysz opatrzył me rany, udaliśmy się do ostatnich przeżyłych (oprócz naszej wesołej ferajny). I wtedy Redgard wymiękł. Coś tam gadał, że gościa, ani jego żony nie zabije. "Trudno" - myślę sobie - "On tego nie zrobi, to ja będę musiał!". No i poszedłem, zabiłem ich. Łatwo poszło. Dopiero jak już kobieta przestała oddychać, to mnie sumienie zaczęło gryźć. Do tego stopnia, że miałem dość widoku jej zwłok. Dokładnie. JA miałem dość widoku jej zwłok. Dziwne, nie? No ale, bądź co bądź, zszedłem na dół, z przekonaniem, że to nie było dobre. Tak samo jak wybicie całej karczmy nie było dobre. W sumie powinienem się cieszyć - ludzkie odruchy walczą z moją zwierzęcą naturą. Zresztą, żeby to się zwierzęcą naturą dało nazwać...
Ale dobra, nie będę się już rozwodzić nad moim dylematami moralnymi.
Potem wraz z Redgardem weszliśmy tam gdzie się otwarło dzięki monetom. I spadliśmy w dół. A na dole była woda. Znowu WODA! Było jej duuużo... A przynajmniej tak mi się zdawało... Myślałem, że utonę... Ale na szczęście wojownik umiał pływać...
W każdym razie, jak już wyszliśmy z tej przeklętej wody, zastaliśmy na brzegu Astrid i tego gościa z karczmy... No tego... Tego co z nią wtedy przy dyndającym chłopaku był! Próbowałem mu kit wcisnąć, że morderca zabił ludzi, a my nic nie mogliśmy zrobić, ale... No właśnie, ale. On uwierzył, ale ja, pod wpływem głosu w mej głowie (tak, odbija mi, słyszę głosy!) przyznałem się, że jestem mordercą.
A potem pojawili się Myrddin i Rogber, czyli nasze śpiące królewny, i zaczęli mnie wypytywać o kłopotliwe dla mnie sprawy. Generalnie połączenie nie tak dawnych wspomnień z karczmy, i głosu w głowie, który kazał mi ich zabić nie może wyjść człowiekowi na zdrowie, więc, jak się domyślam sprawiałem wrażenie chorego umysłowo. A potem było już tylko gorzej. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, im dłużej ten głos namawiał mnie do morderstwa, tym bardziej czułem się rozdarty psychicznie, i tym dziwniejsze (delikatnie mówiąc) były moje działania. W pewnym momencie postanowiłem ze sobą skończyć. Nie wiem czemu - czy bardziej na przekór głosowi, czy bardziej dla... No właśnie dlaczego? W sumie sam nie wiem. Ale z jakiegoś powodu moi towarzysze mi przeszkodzili.
Czy oni na prawdę nie rozumieją, że to by im wyszło tylko na dobre?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ari
Bezmózgi troll
Dołączył: 13 Lut 2011
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z kosmosu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 21:12, 22 Maj 2011 Temat postu: |
|
|
Czwarty wpis:
Nasza wesoła ferajna ciągle poszukuje wyjścia z karczmy. Czyż to nie cudowne?
Szliśmy przez korytarz. Szliśmy i szliśmy... Po drodze zauważyłem jakieś drzwi. Otworzyłem je. Za nimi znajdował się... Nie, nie skarb. Za nimi znajdował się pokój z zabawkami. Tak, mnie też to zdziwiło. Przy okazji, do tej pory głos w mojej głowie się nie odzywał. Dopiero teraz zaczął. Kazał mi wyjść z pokoju. Zignorowałem to. W tym czasie Astrid znalazła pluszowego kota - mam nadzieję, że to nie moja lalka voodoo... Głos znowu się odezwał, tym razem bardziej stanowczo każąc mi wyjść. Półki zaczęły drżeć. Mimo to nadal pozostałem w pokoju. Głos zaczął wrzeszczeć, ale dopiero jak te wszystkie zabawki mnie zaatakowały to zwiałem z pokoju. Potem zabrałem się za sprawdzanie następnych... Nic ciekawego - jeden zamknięty, w drugim łazienka. Dopiero skarbiec mnie zaciekawił. Duuużo złota tam było. Za duuużo. Wziąłem trochę - a nuż przyda się kiedyś? Myrddina skarb też zainteresował, ale gapił się na niego tylko. W tym czasie zauważyłem jeszcze jedne drzwi. Otworzyłem je a wtedy... Głos w mojej głowie znowu dał głos, i psy które były za drzwiami (zapomniałem napisać - tam były psy z cienia. Czyli chyba cieniopsy) rzuciły się na mnie. To znaczy, na nas. Bo dwa zaatakowały mnie, a pozostałe trzy pobiegły do reszty. Próbowałem z nimi walczyć, ale nic to nie dawało... Dopiero Rogberowi udało się je spalić. W czasie walki głos oznajmił mi jeszcze, że mam zginąć. I to chyba były jego ostatnie słowa nie licząc otępieńczego wrzasku. Niestety, a może i stety, cieniopsom nie udało się mnie zabić, a jedynie trochę mię poharatały... Ale jak już kiedyś zauważyłem - dla mnie to nie pierwszyzna. Opatrzyliśmy zatem szybko swe obrażenia (ci, którzy je mieli) i udaliśmy się do przejścia, które znajdowało się w cieniopsowym pokoju, a za nim... To co, a raczej kogo za nim zobaczyliśmy mocno mnie zdziwiło. Otóż byli tam, przykuci do ściany, Fay, Zenwar i jakiś facet, którego nie znam. Wesoła ferajna się powiększyła... Świetnie, w końcu jacyś ludzie, którzy jeszcze nie widzieli moich ostatnich odchyłów. Ruszyliśmy przed siebie, dotarliśmy do przepaści, w której były zwierzaczki. Z kolei za nami była dziewczynka.
Kiedy mała się odezwała, okazało się, że to ona była głosem z mojej głowy. Zaczęła coś tam gadać o zabawie i, że "kotek nie chciał się bawić". Chyba chodziło jej o to, że nie chciałem zabić reszty. W każdym razie teraz próbowała na zabawę namówić Myrddina, który jednak jej odmówił. Swoją drogą, czy ja już wspominałem o tym, jak bardzo ten gość mnie wkurza? Dobra, mniejsza z tym. No więc, kiedy to gawędziliśmy sobie z dziewczynką, Astrid powiedziała, że się z nią pobawi i... Puff! Zniknęły obie!
W związku z tym, że nie mieliśmy za bardzo jak jej szukać, udaliśmy się wszyscy tam skąd przyszliśmy. Ten nowy zaczął oglądać drzwi i coś tam wciskał, aż otworzyło się przejście do pokoiku dziewczynki. Znaleźliśmy jakiś medalion... Nie żeby cenny był, ale tak jakoś mi się spodobał, więc go wziąłem (czyżby objaw kleptomanii? Najpierw pierścień, teraz to...). Oczywiście paniczyk Myrddin był temu przeciwny i zaczął się czepiać... Ale kto by tam go słuchał?
No więc potem otworzyłem te duże drzwi (dokładnie! To moja zasługa! Mniejsza z tym, że zrobiłem to przypadkiem...), a potem znalazłem sposób na otwarcie następnych drzwi - czyż nie jestem genialny? Co oni by beze mnie zrobili?
Potem znaleźliśmy wyjście z jaskini, jednak zdecydowaliśmy, że zamiast z niego skorzystać, wrócimy po resztę. Jak się okazało, bawili się, tfu! walczyli z jakąś macką, podczas gdy na dole pędzał się byk. Przypomniało mi się "rodeo" u... Zresztą, nie ważne u kogo.
Ważne, że ja i Rogber postanowiliśmy zająć się bykiem. Marnie nam to szło. Na szczęście wszystko się zaczęło walić, byk stracił nami zainteresowanie i mieliśmy czas by uciec. Oczywiście przez cały czas ten zafajdany hrabia tylko stał i się gapił, i nie raczył nawet palcem kiwnąć! A jak przyszło do uciekania, to sam był pierwszy... Tchórz i tyle!
W końcu wydostaliśmy się na zewnątrz, a tam... Kolejna lawina! Świetnie. Na szczęście zdąrzyliśmy w porę dotrzeć do jakiegoś obozu. Jak się okazało, oprócz nas była tam również Astrid...
W międzyczasie trochę pokłóciłem się z jednym z "towarzyszy", nieistotne, z którym. Bądź co bądź... Chyba muszę od tego wszystkiego odpocząć. Od ludzi, od śniegu, od zamkniętych drzwi... Dosłownie od wszystkiego. A przede wszystkim od zabijania.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ari dnia Pon 21:15, 23 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Ari
Bezmózgi troll
Dołączył: 13 Lut 2011
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z kosmosu Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:58, 11 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Piąty wpis:
Po ostatniej przygodzie, mającej miejsce w górach... A zresztą, może po krótce ją opiszę:
Otóż spotkaliśmy towarzysza czarodziejki Eleny, który, jak się okazało szukał jej. Był gotów zapłacić za pomoc w odnalezieniu jej, więc się zgodziłem. A wraz ze mną zgodził się Fay, a z Fayem Zenwar. Odprowadziliśmy go zatem do jakiegoś zniszczonego obozu gdzie spotkaliśmy tą jego czarodziejkę. Zapłacił nam, właściwie za nic - ale to jego problem. Jak się okazało w sakiewce pieniędzy nie było zbyt wiele - po sztuce srebra na osobę. Chciałem zagarnąć wszystko dla siebie, ale niestety, nie wszystkim to odpowiadało.
W każdym razie po zdobyciu tego złota kręciłem się jak smród w gaciach to tu, to tam, a naturalną koleją rzeczy wszędzie łaził za mną Fay. No a za nim oczywiście Zen. To by było w sumie na tyle, nie licząc tak mało interesujących zdarzeń jak trafienie do przytyłku, czy bycie podrapanym przez własnego chowańca... No, ale nudne szczegóły może już pominę.
Więc wracając do pierwszego zdania: po ostatniej przygodzie, mającej miejsce w górach, postanowiłem na jakiś czas opuścić wesołą ferajnę. I to nawet niekoniecznie dlatego, że nie mogłem już znieść widoku niektórych osobników (imion ani nazwisk nie wymienię)... Po prostu, sytuacja stała się nieco... emmm... nieprzyjemna? To chyba nawet zbyt delikatne słowo, na określenie gówna, w jakie wpadłem...
Ścigają mnie. Nie ważne kto, nie ważne po co. Ale jak mnie dorwą to będzie niefajnie...
Zresztą, co ja pieprzę! Nigdy mnie nie złapią! Przenigdy! Haha! Ci kretyni nawet ślimaka by nie złapali a co dopiero mn... <przerwane>
<parę kartek dalej>
Szlag by to trafił... Złapali.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|