Forum Rollage yn Astyr - Original RPG
RyA - Forum
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

A wiatr na wantach gra...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Rollage yn Astyr - Original RPG Strona Główna -> Loża graczy / Historie postaci
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Tyr
ima się internetu


Dołączył: 23 Sty 2010
Posty: 64
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Świercze
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 22:31, 18 Mar 2010    Temat postu: A wiatr na wantach gra...

Historia Billa

- Bill, skurwielu! - wrzasnął Condelbar, z rozmachem uderzając
dzieciaka w tył głowy. Chłopak nie zdołał utrzymać równowagi i padł
jak długi na wypaczone, przegniłe deski, pełniące rolę podłogi w tej
ohydnej spelunie - znowu wylałeś wino dla klienta! Nie dostaniesz
dziś żarcia!
- Prze... przepraszam, panie Condelbar. Ju... już biegnę po
szmatę! - wymamrotał Bill, zbierając się w posadzki i uciekając w
stronę zaplecza.
- A idź w diabły, czarci synu! - wrzasnął karczmarz, uderzając na
pożegnanie szmatą w plecy dzieciaka.
Bill przywykł już do roboty, jaką przyszło mu wykonywać.
Condelbar wytłumaczył mu już, skąd się tu wziął - był bękartem,
a jego ojcem - załoga akkaryjskiego galeonu, który zawinął do
portu Lasst. Jako niemowlę wylądował w rynsztoku, skąd Condelbar
wyciągnął go, odkarmił i
zaczął używać jak bezpłatną obsługę w swej karczmie. Coż, lepszy
los niż ten, który bez wątpiwenia by go spotkał w rynsztoku. Nie
protestował tedy za bardzo, gdy ten tłusty chłop go okładał. Był mu
winien wdzięczność. Tak było przez kilkanaście lat.
Pewnego razu, gdy Condelbar zasnął na polanie, Bill podkradł
się do niego z kosą w rękach. Kilka chwil później przyglądał się,
z walącym w piersi sercem, na miotającego się i broczącego wszystko
wokół krwią z rozciętych arterii oprawcę. Condelbar skonał, wlepiwszy
nienawistne spojżenie w swego zabójcę. I ten właśnie widok zapadł
chłopakowi na zawsze w pamięć.

***

- Szukam roboty. Znajdzie się coś?
Bosman zmierzył sceptycznym zwrokiem niezbyt potężną sylwetkę
Billa i mlasnął.
- No nie wiem. Zależy jakiej roboty szukasz - odpowiedział. Bill
rozejżał się, czy aby nikt nie podsłuchuje jego rozmowy z potężnie
zbudowanym marynarzem i spojżał mu w oczy.
- Płatnej. Potrzebuje pieniędzy, panie.
- Hmm... - mruknął marynarz, drapiąc się po nieogolonej gębie.
Spojżał na stojący w doku statek - "Pijaną Tancerkę", po czym
odwrócił się do chłopaka - Płyniemy do portu Arrikan. Musimy
dostarczyć ważny ładunek. Nie za bardzo mamy możliwość brać teraz
nowych na pokład. Porozmawiamy, gdy wrócimy do Lasst. Za
jakieś... Dwa miesiące.
Bill skinął tylko głową, zdając sobie sprawę, że właśnie
delikatnie powiedziano mu, żeby się odpierdzielił. Obrócił się na
pięcie i ruszył do karczmy. Być może jakaś nieznana siła, a może
po prostu pełny pęcherz kazała mu jednak wcześniej udać się za
południową, odgrodzoną murem ścianę budynku. Wyszedł właśnie
zza rogu, z zamiarem pozbycia się nadmiaru piwska z organizmu,
gdy niemal wpadł na stojącego tam mężczyznę. Tylko swemu
wrodzonemu refleksowi zawdzięczał uniknięcie ciosu, który miał
wylądować na jego skroni.
- Co jest do wszystk... - zaczął, ale nie dano mu skończyć. Potężny
jak góra człowiek w lekkiej zbroi wymierzył mu następny cios. I tym
razem Bill zdołał się uchylić - Przepraszam pana najmoc...
Trzeci cios sięgnął do celu. Chłopak zobaczył gwiazdy przed
oczyma i zachwiał się. Mężczyzna wykorzystał okazję do włożenia
jeszcze paru ciosów - chwilę później Bill leżał już na ziemi.

Ocknął się na podłodze. Wiedział, że to podłoga - czuł zapach
gnijącego drewna, które nieraz wąchał jeszcze w karczmie Pod
Trzema Wichrami, którą prowadził Condelbar. Bill otworzył oczy
i natychmiast zrozumiał, że to był błąd. Oślepiające światło uderzyło
do niemiłosiernie, wyciskając łzy z oczu. Jęknął.
- Powiedz choć słowo, szczeniaku, a poderżnę ci gardło szybciej,
niż zdołasz policzyć do trzech... O ile wogóle umiesz liczyć - usłyszał.
Czuł, że zaschło mu w gardle. Czego od niego chcą? - zrozumiałeś
dzieciaku?
Kiwnął głową.
- Dobrze. A teraz słucham, dokąd płynie Pijana Tancerka?
Aha, więc o to chodzi, pomyślał. Chcą położyć łapę na ładunku tego
statku...
- Ni... nie jestem pewien, panie...
Kopnięcie pod żebra wypchnęło całe powietrze z jego płuc.
- Zła odpowiedź. Spoóbuj jeszcze raz.
Bill nie wiedział co robić. Przeprowadził błyskawiczny rachunek
zysków i start - przecież nie znał ani tego faceta, ani kapitana
tamtego okrętu. Czemu zatem nie odpowiedział zgodnie z prawdą?
- No dobra. Wiem dokąd płyną. Nawet mógłbym podzielić się tą
wiedzą - Bill, nadal oślepiony, usiadł - Pozostaje tylko jedna
zasadnicza kwestia...
- Do rzeczy - warknął mężczyzna.
- Co ja z tego będę miał?
Po chwili konsternacji rozmówcy usłyszał głośny, chrapliwy śmiech.
- Podoba mi się ten koleś! - usłyszał drugi głos, dochodzący
z drugiego końca pokoju.
- Nie zaszlachtuję cię jak wieprza - odpowiedział ten pierwszy, nie
zwracając uwagi na swojego towarzysza.
- I tak tego nie zrobisz. Nie opłaca ci się zabić jedyną osobę, która
posiada informację i jest dla was osiągalna - stwierdził Bill modląc
się do wszystkich bóstw, których imiona usłyszał w swym 19-letnim
życiu o powodzenie tego numeru. Na chwilę zapadła cisza.
- Zgaś to, Urluch - rzucił drugi głos. Coś przed oczyma Billa
pstryknęło i oślepiające światło zgasło, a jego oczy zaczęły powoli
przystosowywać się do półmroku w pomieszczeniu - słuchaj chłopcze,
nie jesteśmy jakimiś debilami czy pijaczkami, żebyś swoją gładką
gadką potrafił nas skołować. Wstań.
Bill, teraz dla odmiany widząc przed oczami nieprzeniknioną
ciemność, podniósł się ciężko z podłogi. Bardziej wyczuwał, niż
widział swych rozmówców. Jednego mógł być pewien w chwili obecnej
- groźby tego pierwszego skończą się. Stał tak chwilę bez słowa,
starając się utrzymać równowagę i jak najszybciej zacząć widzieć.
- Jak cię zwą, obwiesiu? - zapytał ten drugi. Billowi wydawało się,
że to ten przysadzisty jegomość z wysokim irokezem na głowie,
ale nie był pewien. Postanowił odpowiedzieć zgodnie z prawdą.
- Bill.
- Bill jaki? - zapytał ten pierwszy bez wątpienia ten wysoki, łysy
bydlak, od którego dostał w pysk.
- Po prostu - Bill.
- Derik, daruj człowieku! To jakiś majtek, chcesz go wciągać na Orła?
- Zamknij mordę, bo Ci ją przefasonuję! - ryknął Derik tak
potężnie, że Bill podskoczył - Słuchaj, chłopaku. Powiem Ci tak -
jesteś niegłupi i umiesz kombinować. Masz niewyparzoną gębę, ale
to się jeszcze da naprawić. Mam dla ciebie pewną propozycję...

***

Bill stał przy lewej burcie, patrząc na odległy punkcik Pijanej
Tancerki. Dwugłowy Orzeł, o niemal dwa razy większej powierzchni
żagli i o metr mniejszym zanurzeniu mógł dojść swą ofiarę w ciągu
kilku godzin, lecz kapitan czekał, aż wystarczająco się oddalą od
portu. Znając kurs Tancerki mogli spokojnie zaatakować jutro,
i postanowili, że tak właśnie zrobią. Chłopak rozejrzał się wokół -
wszyscy, z wyjątkiem niego, byli zaprawionymi w boju piratami.
Potężny bosman, pan Urluch, chodził od dziobu po rufę wykrzykując
polecenia zabijakom i wywijając brzydkim, prostym mieczem
dwuręcznym. Kapitan jednostki, pan Derik, przyglądał się z lekkim
uśmiechem poczynaniom podwładnego. Bill nie miał żadnych
wątpliwości, że to on nauczył bosmana dowodzić ludźmi i że otaczał
go swoim protektoratem.
- Szykuj się lepiej do bitki, dzieciaku - rzucił cicho wysoki,
ciemnoskóry mężczyzna, który siedział obok Billa. Chłopak drgnął
i spojrzał w dół - facet miał na sobie lniany kubrak bez rękawów
i skórzane spodnie, ogoloną głowę i, co dziwne, bardzo łagodne
spojrzenie. Na dłonie miał naciągnięte długie, sięgające połowy
przedramienia, ćwiekowane rękawice wykonane z, o ile Bill się nie
mylił, jaszczurzej skóry. Widząc niezrozumienie na twarzy
młodzieńca, przewrócił oczami i wstał, sięgając do pasa. Nosił przy
nim rapier i kilka noży różnych rodzajów i kształtów. Odpiął jeden
z nich, o ostrzu długim niemal na stopę i wręczył mu go - Masz.
Ten powinien być odpowiedni do twojego wzrostu.
Bill wziął do ręki nóż, wyjął ze skórzanej pochewki i przyjrzał
się ostrzu.
- Widzisz te podłużne rowki po obu stronach klingi? To są kanały,
którymi odprowadzana jest krew ofiary. Jeżeli rzucisz w kogoś tym
nożem, trafiając w jedną z ważniejszych tętnic albo w serce, zostanie
ono nie tylko przebite, ale i rozerwane. Nie rokuje to dużych szans
na przeżycie. A teraz weź go w dłoń. Nie, nie tak, jakbyś miał w ręku
miecz! Nóż jest bardziej finezyjną bronią. Pokaż mi go - murzyn ujął
rękojeść noża, kierując klingę w dół, z ostrzem od siebie - Widzisz?
W ten sposób uderzysz najmocniej i zranisz najgłębiej. Walczyłeś
kiedyś?
- Eee... Biłem się kiedyś w kolegą... - bąknął Bill, przestraszony
nieco tym, co usłyszał. Murzyn westchnął. Włożył mu nóż w prawą
dłoń tak samo, jak brał go samemu, po czym sięgnął po swój
własny, o podobnych gabarytach.
- Patrz - murzyn uniósł obie ręce do gardy, niczym pięściarz na
ringu z tą tylko różnicą, że w prawej dłoni zaciśnięte miał ostrze.
Podszedł do grotmasztu i uderzył w niego dwukrotnie lewą pięścią
z szybkością tak dużą, że jego ręka rozmyła się w powietrzu. Potem
błyskawicznie zaatakował drewniany słup prawą pięścią, znowu lewą,
a na koniec machnął ręką tak, żeby uderzyło ostrze noża. Cięcie
miało głębokość prawie dwóch palców. Kilku piratów zaśmiało się,
widząc, że czarnoskóry uczy Billa walczyć w taki dziwny sposób, ale
w tym momencie odwrócili się już. Być może ci, którzy nie widzieli
wcześniej murzyna w akcji, nie wiedzieli jeszcze na co go stać.
- Widziałeś? - zapytał chłopaka.
- Tak, panie - odpowiedział bardziej entuzjastycznie Bill,
uśmiechając się.
- Jestem Kai-Adi - murzyn wyciągnął rękę do młodzieńca, a ten
przedstawił się i odwzajemnił uścisk - Zatem chodź, nauczę cię
walczyć. Mamy dużo czasu.
Kilkanaście godzin (oraz rys na maszcie i w kilku innych
miejscach) później załoga Orła widziała już dokładnie cel, który
dochodziła. Poleciały już pierwsze strzały, kilka nawet podpalono,
ale silny wiatr gasił lub znosił w fale każdy strzał. Urluch stanął na
dziobie okrętu i krzyknął ile sił w płucach, gdy byli w zasięgu słuchu.
- Poddajcie się! Oddajcie ładunek, a odpłyniecie cało!
Odpowiedź nie nadeszła. Urluch dwukrotnie jeszcze powtórzył,
po czym uchylił się przed wymierzoną w niego strzałą. Warknął
gniewnie, zeskoczył z relingu i machnął mieczem w powietrzu.
- Lewą burtą do abordażu! - wykrzyknął - Szykować haki, liny
i bosaki! Wyrżniemy skurwieli!
Odpowiedział mu gromki okrzyk załogi i brzęk szykowanego
sprzętu. Dwugłowy Orzeł podchodził bardzo blisko burty przeciwnika,
by ten nie mógł wystrzelić. W interesie piratów było zająć okręt, nie
go zatopić - sami zatem też nie otworzyli nawet klap.
Kai-Adi wstał z klęczek, medytując widać przed walką, dobył
rapiera i dużego noża.
- Powodzenia dzieciaku. Nie daj się zabić.
- I ty również, przyjacielu - odpowiedział Bill, starając się zbyt
mocno nie trząść na całym ciele.
Okręty zderzyły się burtami. Padło kilka strzałów z nielegalnej
broni, a potem rozpętało się piekło. Urluch wskoczył na pokład
wrogiej jednostki jako pierwszy - tnąc na odlew jakiegoś marynarza
przez twarz. Struga krwi chlapnęła na twarz Billa. Chłopak zamarł.
Stał tak z uchyloną gębą, patrząc na walczących do momentu, aż
kapitan Derik kopniakiem wysłał go na drugą jednostkę.
Młodzieniec wylądował nieco z boku, od strony rufy,
a najzacieklej bili się na śródokręciu. Przetoczył się po deskach
i stanął na szeroko rozstawionych nogach, wyszarpując nóż z pochwy
u pasa i trzymając go jak miecz. Zauważył go jeden z marynarzy
wroga, i rzucił się na niego tnąc płasko sejmitarem. Bill uchylił się
rozpaczliwie od ciosu, ale marynarz już uderzał ponownie - tym
razem skośnie, zza pleców. Chłopak skoczył w bok, by uniknąć
ostrza, po czym dźgnął przeciwnika pod żebra. Marynarz z furią
uderzył go łokciem i odrzucił na reling - cios Billa był zbyt słaby.
Leżał na drewnianym relingu, patrząc jak marynarz biegnie do niego
by go wykończyć. Wtedy przypomniał sobie Kai-Adi-ego
uderzającego w maszt.
Poprawił chwyt noża, zręcznie wyszedł spod ostrza wroga
i z całej siły ciął pod kolano jego prawej nogi. Marynarz zawył
i upadł na jedno kolano, rozpaczliwie próbując jeszcze uderzyć.
Bill wykończył go silnym uderzeniem ostrza w kark.

***

- HA! - krzyknął Urluch, gdy trzy skrzynie pełne złotych
monet stanęły na pokładzie Orła - Dobrze się spisałeś dzieciaku.
Wyśmienicie. Feder, wyrzuć gówniarza za burtę, nie jest już
potrzebny!
Bill zdębiał. Jeden z piratów spojrzał na niego i z dzikim
uśmiechem na nieogolonej mordzie ruszył w jego kierunku. Zabijaka
już kilka kroków od celu, gdy stanął przed chłopakiem, zasłaniając
go, Kai-Adi.
- Nie ruszysz go, Feder - rzucił. Pirat zatrzymał się na chwilę
i obejrzał na bosmana, który tylko skinął głową. Pirat, gdy tylko
dostał pozwolenie, dobył długiego miecza i skoczył do Kai-Adi-ego.
Nie trafił go, rzecz jasna, dostał za to nożem w twarz. Miecz wypadł
mu z ręki, złapał się za twarz i z rykiem padł na pokład. Murzyn
zmarszczył czoło i spojrzał na Urlucha.
W tym momencie zawyła lotka bełtu.
Nóż brzęknął o pokład, gdy grot przebił ciało ciemnoskórego
pirata i wyszedł z pleców. Jęknął tylko, po czym przewrócił oczami
i poleciał na plecy do wody. Urluch stał z kuszą w rękach i
drapieżnym uśmiechem na twarzy.
- Nie! - krzyknął przeciągle Bill, patrząc na swojego nauczyciela.
W tym momencie dostał trzonkiem bosaka w twarz i spadł trzy
metry wzdłuż burty Orła do wody, bez zmysłów.

***

Obudził go tępy cios w okolice nerek. Reagując odruchowo,
przekręcił się na bok i dobył noża, ale to był tylko jakiś ptak. Bill
nie znał się na ptakach, więc nie potrafił określić, co to za gatunek.
Rozejrzał się wokół - wylądował na jakiejś plaży, kilka metrów dalej
w głąb lądu piętrzył się wysoki, skalny klif. Bill podziekował w duchu
za to, że nie było przypływu i że jego ciało nie jest teraz
rozsmarowane po tych skałach.
Wstał, i choć wszystko go bolało zaczął iść wzdłuż klifu. Szedł
tak kilka godzin, nim znalazł swojego jedynego od lat przyjaciela.
Zwłoki Kai-Adi-ego może wyrzuciło bardziej w głąb lądu. Gdy Bill
podbiegł do nich i odwrócił je na plecy, przestraszyło go to, co
zobaczył. Pomijając sterczące z klatki piersiowej i przemoczonego
krwią kubraka ułamane drzewce bełtu, twarz była straszna - szara,
nienaturalna, z zastygłym grymasem bólu i zdziwienia. Chłopak
poczuł napływające mu do oczu łzy.
Kilka godzin później stał nad grobem, jaki wykopał
przyjacielowi. Zamaskował go dobrze w lesie, by nie znaleźli go
żadni rabusie. Pochował go razem z jego rapierem i nożami,
wyciągnąwszy zdradziecki bełt z piersi. Wziął rękawice, upewniwszy
się, że będą pasować na jego dłonie i odszedł, życząc mu spokoju.


***

Bill odnalazł cywilizację. Okazało się, że morze wyrzuciło
go na brzeg o kilka dni drogi od portu Kashalaan. Dowiedział
się tego, gdy dotarł do małego miasteczka po dwóch dniach
marszu na południe.
Miasteczko było wyjątkowo obskurne. Przepełnione rynsztoki,
końskie odchody na ulicach, watahy dzikich dzieci biegających
pod nogami. Chłopak skierował się do karczmy by zasięgnąć
języka. Miasteczko nazywało się Isillan i wczoraj dosłownie
przejeżdżała tędy karawana kupiecka, kierująca się do portu.
Bill uważnie słuchał, jak opisywano kupców - starał się zapamiętać
każdy szczegół. Wiedział już, co zrobi - musiał jedynie poczekać,
aż zapadnie ciemność.
Niedługo po zmroku wymknął się z karczmy, wiążąc kawałek
ciemnoczerwonej szmaty na głowie, by włosy nie właziły mu w oczy.
Naciągnął ćwiekowane rękawice Kai-Adi-ego i udał się w kierunku
stajni. Dwóch stajennych, oporządzających właśnie konie nie
stanowiło problemów, bo pracowali oddzielnie. Bill wślizgnął się
po cichu, trzymając się poza zasięgiem ich wzroku i kryjąc się za
boksami. Pierwszy, którego podszedł, był wysokim, chudym jak
szczapa krótko obciętym brunetem. Bill nie widział jego twarzy,
bo podchodził go od tyłu. Cicho dobył nóż, i w momencie gdy
tamten skończył nalewać wodę z wiadra złapał go za gębę
i ściągnął do parteru, szybko i cicho podrzynając gardło. Ofiara
kopnęła jeszcze parę razy w ściółce, nim zamarła całkiem. Drugi
z robotników nie słyszał nic, bo nadal pogwizdywał jakąś piosenkę
sprzątając widłami. Bill podkradł się do niego w ten sam sposób.
Pech chciał, że akurat ten odwrócił się i zobaczył go. Na chwilę
zamarł, z pełnymi widłami w połowie drogi na taczkę, do momentu
jak jego wzrok odnalazł zakrwawiony nóż w ręku Billa. Błyskawicznie
zauważył brak kolegi i zasłonił się widłami przed atakiem. Bill
domyślał się, co będzie dalej - kmiot zacznie wrzeszczeć, pojawi
się milicja i do zabiją. Nie mógł na to pozwolić. Uderzył z półobrotu
widły, odbijając je na bok, błyskawicznie dopadł przeciwnika i uderzył
do w szczękę ćwiekami lewej rękawicy. Natychmiast ciął nożem,
mierząc w skroń przeciwnika. Ostrze wbiło się na kilka cali w czaszkę.
Stajenny przewrócił oczami i osunął się na podłogę.
Dopiero teraz Bill miał okazję rozejrzeć się po stajni - były
tylko cztery konie, w oddalonych o kilka metrów od niego boksach.
Chłopak zmierzył je wzrokiem, po czym wybrał tego, który wydawał
się najszybszy - po pewnym czasie okazało się, że to klacz. Zdjął
z wieszaka siodło i ogłowie, po czym niemal profesjonalnie założył
je na klacz. Wskoczył na jej grzbiet i szurgnął piętami w boki.
Wypadli ze stajni galopem, odjeżdżając w ciemność.

***

Mijając po drodze karawanę kupiecką i upewniając się, czy
jedzie we właściwym kierunku, dotarł w końcu do miasta portowego
Kashalaan. Natychmiast po przybyciu oddał do stajni klacz i udał
się do doków, w poszukiwaniu Orła i jego załogi.
Nie mylił się. Zuchwali piraci zatrzymali się w najbliższym
porcie, by nachlać się i skorzystać z "uroków" miejscowego burdelu.
Bill usiadł w karczmie przy samych drzwiach. Czekał na Urlucha.
Obserwował go, jak ten żłopał piwo przy barze. W końcu pęcherz
musiał dać o sobie znać. A na to tylko Bill czekał.
Wyszedł z karczmy za swą ofiarą, tak pijaną, że nie
kontaktującą, co się wokół dzieje. Dopadł go za rogiem. Nie
opowiem Wam, co z nim zrobił, dość tylko powiedzieć, że flaki
zbierali później na bardzo dużym obszarze.
Kilka godzin później nieznany jeździec na srokatej klaczy
opuścił port i nigdy tam nie wrócił...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Rollage yn Astyr - Original RPG Strona Główna -> Loża graczy / Historie postaci Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin